We wtorek miałam w planie iść wcześniej spać. Ale o 23.00 i 23.13 ktoś napieprzał do nas domofonem. Wcześniej, później i pomiędzy babcia się darła. Nastawiłam więc budzik, naćpałam babcię solidną dawką tramalu, zamknęłam drzwi od swojego pokoju i poszłam spać. Obudził mnie kot. W środku nocy - jak mniemałam, bo przecież budzik nastawiony na 4.00 jeszcze nie dzwonił. Wywaliłam sierściucha na klatkę. Z ciekawości zerknęłam na telefon. Połączenie od T., smsy... Patrzę na godzinę. 6.27 nieco mnie zszokowała. Budzik musiałam wyłączyć, dobijanie się do mnie za pośrednictwem telefonu niewiele mogło zdziałać, bo na noc go wyciszam. Domofon też już nie miał szans, skoro zabarykadowałam się w pokoju. Nie ma jednak tego złego. Do poradni dotarłam na 7.14. Okazało się, że internety kłamią i rejestracja jest od 7.30. Nie było dzikich tłumów. Nikogo nie było. Ostatecznie mamy termin na 31 stycznia, bo wprawdzie zapisy były od środy, ale wyprzedzili nas pacjenci, którzy już mieli za sobą jakąś wizytę. Pani w rejestracji powiedziała, by jednak zapytać lekarza, czy nas wcześniej nie przygarnie. W tym celu odbyłam po kilku godzinach ponowną wędrówkę do poradni. Nie, nie przygarnie nas wcześniej, o czym poinformował mnie w delikatnie rzecz ujmując, mało miły sposób. By wyleczyć wkurw po tym krótkim, acz intensywnym spotkaniu, zrobiłam sobie gorącą czekoladę i zeżarłam słodką babeczkę.
A potem zadzwoniłam do NFZ. Tak, zadzwoniłam do Narodowego Funduszu Zdrowia. Nie wiedziałam, że tak można. A można. Chociaż bardzo sceptycznie podeszłam do tego pomysłu. Bo niby co za interes miałby NFZ w tym, by znaleźć nam wcześniejszy termin wizyty u ortopedy. Byłam przekonana, że znów okażę się intruzem, problemem i inne takie. Ale zadzwoniłam. I bardzo dobrze. Odebrała BARDZO miła kobieta. Powiedziała, że sprawę przekaże koledze i się ze mną skontaktują. I skontaktowali. Zadzwonił BARDZO miły pan. Wysłuchał cierpliwie w czym rzecz i podpowiedział, jak ogarnąć w sensowny sposób całą akcję. Zaczniemy więc jednak od skierowania na samo zdjęcie i zlecenia na przewóz karetką w celu tegoż zdjęcia zrobienia. Bo można tak. Jak już będziemy miały zdjęcie, to w razie potrzeby pan z NFZ pomoże nam znaleźć poradnię z wcześniejszym terminem konsultacji. No bajka. Jest nadzieja, że to wszystko jakoś da się zorganizować.
Zadziwił mnie ten NFZ. Doprawdy.
Gdybym była obok, poprosiłabym o solidne uszczypnięcie... Pozdrawiam serdecznie na froncie :-). Renata
OdpowiedzUsuńNiestety to nie sen. Najcięższą walką na froncie okazuje się walka z systemem, a nie z "problemem" jakim jest złamanie biodra. Pozdrawiamy! :-)
Usuń