Front babciny, czyli gerontologia w praktyce

wtorek, 31 grudnia 2013

Ten, który się troszczy

Wojciech Kilar w wywiadzie dla "Gościa Niedzielnego" powiedział kiedyś: 

"Nieustannie powracam do jednego pytania, które zadaję sobie w moich wieczornych modlitwach; nie wiem, dlaczego to mnie właśnie spotkało takie piękne życie? Jestem dość niezorganizowany, trochę leniwy, niepewny swoich racji, a dostałem tyle wspaniałych łask Bożych. Poza tym nigdy o nic nie zabiegałem. Wszystko przyszło samo. Zawsze mnie to zadziwia. Mimo że się trochę nacierpiałem, to wszystko we mnie jest tylko wdzięcznością za to życie"

Mnie zastanawia to samo. Nie wiem, dlaczego Bóg tak się o mnie troszczy. Ale nie jest to takie ważne, skoro wyświadcza łaskę, komu chce i miłosierdzie komu Mu się podoba (patrz. Wj 33,19). Bo to że On może i chce się o wszystko zatroszczyć, pokazał mi miniony rok. Bóg naprawdę ma wielką moc. PRZEPROWADZIŁ mnie i Mamę przez najważniejsze tygodnie w naszym życiu. Przeorał przez ten czas moje serce (Mamine chyba też), ale pozwolił też doświadczyć mocy Zmartwychwstania. PRZEPROWADZIŁ mnie i babcię do nowego mieszkania (dosłownie i w przenośni - mieszkanie On znalazł, a przeprowadzka dokonała się siłą mięśniami ludzi, z którymi w znacznej większości dzielę moje życie wiarą). PRZEPROWADZIŁ mnie przez pielgrzymkę, która była najprostszym aktem ufności - że naprawdę mogę nic nie mieć, bo On się zatroszczy, zaopiekuje. I tak było. PRZEPROWADZIŁ mnie też przez jedną z najpiękniejszych Wigilii w moim życiu i przez ostatni czas podejmowania dość ważnej decyzji, która już zapadła i wejdzie w życie w nadchodzącym roku. I wierzę (bo Bóg nie pozostawia mi innego wyboru), że znów PRZEPROWADZI, zatroszczy się, zbawi.

To był niesamowicie piękny, choć trudny rok. Mam za co dziękować Bogu. I za kogo. Po pierwsze, za Mamę i jej błogosławieństwo każdego dnia, gdy była w szpitalu i nieznudzoną opiekę teraz. Po drugie, za sporą gromadkę fantastycznych ludzi - czasem wkurzających do bólu, ale przede wszystkim po prostu dobrych. 

piątek, 27 grudnia 2013

Przepis na Wigilię

Jak na takie pisanie do "nie_wiadomo_do_kogo", będzie dość osobiście. Tak od serca. Nie to, że wcześniej nie było. Bo było. Ale będzie trochę bardziej. Żeby się podzielić radością. Że jest Bóg i się troszczy.

Uwaga! Czytasz na własne ryzyko - grozi niezrozumieniem treści ;-).

Wigilii bałam się strasznie. Potwornie. Jak myślałam o Wigilii, to od samego myślenia chciało mi się ryczeć. Tak po prostu. Bo to pierwsze Boże Narodzenie, które z Mamą miałyśmy świętować oddzielnie - ja tu, w mojej bibliotece, a Mama w niebie. Wiedziałam - na pewno zostaję w chacie. Nigdzie się nie ruszam. Nie chcę. Najwyżej zaleję łzami poduszkę i też będzie git. Kolejnym postanowieniem była rezygnacja z wigilijnej kolacji. Bo babcia ma swój świat, o czym trochę już wiecie, a przygotowywanie dla siebie samej tych wszystkich bajerów kompletnie mnie nie jarało. Nie jestem typem, że klapki na oczy, zęby zaciśnięte i tradycja dopełniona. Nie. Nie. Nie. Niektórzy wiedzieli o moich planach, ale mnie od nich nie odwodzili, za co wdzięczna jestem im bardzo. Ale z tym wieczorem coś trzeba było zrobić. Jakby naszedł mnie płacz, to by naszedł. A jak nie? Na facebook'u Wigilii spędzać nie zamierzałam. I zrodziło się we mnie pragnienie, żeby posiedzieć przy Słowie Bożym. Właśnie tego wieczoru. Takie dłuższe przygotowanie do Pasterki. Jak pomysł ten zaczął kiełkować i się rozrastać, to zarósł cały przedwigilijny strach. Było tylko to chcenie.

I cóż? Przyszła Wigilia. Babcia spała najsmaczniej w świecie. Gdy w mieszkaniach dookoła mojej biblioteki trwały ostatnie przygotowania do uczty, ja o 16 siadłam do urodzinowej kawy z Jezusem i dominikańskimi kolędami. A potem to już było Boże Słowo.Później na chwilę wpadła Gosia ze swoją ekipą, a potem przyszedł czas na odwiedziny i ochrzan od Ilony - że w taki wieczór nie można być samemu itd (jest kochana). Jak się Ilona ewakuowała, to znów był czas na Słowo. Już do samej Pasterki. Oczywiście Monia i Brudna też na odległość dowiadywały się, czy nie zabił mnie brak wigilijnej kolacji. Nie zabił. Za to niesamowicie uszczęśliwił. Miałam najpiękniejszą Wigilię. Nawet nie marzyłam o takiej. A kiedy zaczynała się Pasterka, to już wiedziałam, że dzisiaj Bóg się rodzi. Chyba pierwszy raz.

Nie wiem, jak przeżyliście Wigilię, ale jak rozmawiam z różnymi ludźmi to aż mi głupio. Bo niby przy stole komplet, na stole komplet potraw, a w nich ogromna samotność. W pełnym mieszkaniu i przy pełnym stole można być bardziej samotnym, niż będąc samemu w pokoju, z puściutkim stołem i Biblią na kolanach. I chociaż było trochę trudno (żeby nie myślał ktoś, że tak lukrowo i cukierkowo), to jednak był to błogosławiony trud błogosławionej Nocy. Bo Bóg się narorodził, żeby zbawić. Żeby się zatroszczyć.


niedziela, 22 grudnia 2013

Do czego służy Anioł Stróż?

Zważywszy na fakt, iż zbliża się Boże Narodzenie, które dla jednych oznacza Święta, a dla innych święta, to jednak pewien zwrot w stronę religijności dokonuje się w wielu wnętrzach (tudzież przynajmniej wnętrznościach). Zwrot ten dla jednych oznacza wpakowanie się do kościoła (czyt. budynku z miejscami o dziwnych nazwach, w którym znacząca większość siedzi i myśli, że się modli) z siatami u boku; dla innych będzie to wpakowanie się do Kościoła (czyt. wspólnoty - banda złoczyńców, zero moralności, 100% złudzeń i ogrom Bożego miłosierdzia w tym wszystkim) poprzez roraty czy rekolekcje; jeszcze inni po prostu pakują się w otwarte ręce Boga. W sumie to ostatnie jest najlepszym rozwiązaniem, ale dostępne jest ono nielicznym, gdyż Boże dłonie nie afiszują się w towarzystwie neonów (sztucznego światła, żebyście neony nie myślały, że to o was - chociaż, kto wie...), kolorowych światełek i takich tam.

Co z tym wszystkim ma wspólnego Anioł Stróż? Otóż bardzo wiele. W sumie życie jego nie należy do najłatwiejszych, ale chyba mu to odpowiada (mój się jakoś nie skarży, nie było dnia, żeby poszedł na L-4, o rocznym urlopie zdrowotnym nie wspominając). Budzi mnie jak ma mnie obudzić. Jak nie ma, to czeka aż sama się obudzę (rozwiązanie całkiem optymalne). Nieustannie nie pozwala mi wpaść pod koła jakiegoś pojazdu, chociaż ja usilnie o to zabiegam, wbiegając pod wszystko, co jeździ. Mam pewne przypuszczenia, że zrobił już z tego specjalizację, jeśli nie doktorat. Bo jest w tym naprawdę dobry. Ma też sporo innych obowiązków jak na przykład załatwianie różnych spraw przy wykorzystaniu swoich dojść i kontaktów wśród innych aniołów. A to tylko ułamek obowiązków, o których ilości bladego pojęcia nie mam.

Anioł Stróż zarobiony jest więc po łokcie. Lubi jednak oddychać świeżym powietrzem. Niestety nie ma ku temu zbyt wielu sposobności i zazwyczaj wdycha fetor życiowej gnojówki, jaki ze sobą i za sobą ciągniemy. Permamentny stan bycia obłożonym nawozem nam specjalnie (zazwyczaj) nie przeszkadza, jednak Anioł Stróż węch ma wrażliwy. I chyba tylko posłuszeństwo Bogu, który dał wolność człowiekowi, powstrzymuje naszego Anioła, by za uszy nie zaciągnąć nas do kratek konfesjonału. I to nie ze względu na samego siebie, ale ze względu na człowieka, który jest głupim osłem i często woli zatruwać sobie życie niż pozwolić, by powiew Ducha przewietrzył co nieco.Ale jak już taki osioł zdecyduje się, żeby choć raz osłem nie być, to Anioł chętnie pomaga. I jeszcze kumpli ściąga. Taka eskorta do samego konfesjonału.

Odetchnięcia wraz z Aniołem - na ten ostatni czas przed urodzinami Boga.

niedziela, 15 grudnia 2013

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 18 - Babcia i celebryci

W opisówce widnieje informacja, że mieszkam prawie w bibliotece. I jest to najprawdziwsza prawda. Otaczają mnie książki. Wręcz otulają. Na dodatek można się na nie wszędzie natknąć (poza łazienką, jeszcze), a nawet potknąć. Na parapecie w pokoju leży jakiś Tetmajer obok Williama Whartona, Martyny Wojciechowskiej i Szymona Hołowni do spółki z najnowszą adhortacją Franciszka i kilkoma numerami "Gościa Niedzielnego", parapet w kuchni należy do biografii Popiełuszki i starych "Opiekunów", a podłoga w innym pokoju zajęta jest przez jakieś powieści pożyczone od M. (tej od dżemu). Większość jednak upchnięta jest na uginającym się regale, na którym przestaje isntieć wolna od książek przestrzeń. Aha, od czasu do czasu z kąta w kąt i z miejsca na miejsce (zależnie od okoliczności i stanu ducha) wędruje sobie taki jeden Fausti.

Leży więc sobie to wszystko na parapetach, stole, podłodze. A babcia między tym wszystkim przechodzi. Tu czegoś dotknie, tam coś otworzy, coś przeczyta. Wśród tych stosów papieru leżą też np. stare programy telewizyjne dodawane do "Gościa" (normalnie bym nie kupowała, bo nie mamy tv) i stare katalogi Oriflejmu. No i tu się zaczyna babci relacja z celebrytami. Bo na okładce Oriflejmu widnieje Anna Mucha i jest napisane, że to Anna Mucha.

Babcia: Taka ładna dziewczyna, a tak brzydko się nazywa. Mucha. Ale jak wyjdzie za mąż to zmieni nazwisko...

Podobnie jest z Tomaszem Kotem na pierwszej stronie programu telewizyjnego. Reakcja jest jednak w drugą stronę.

Babcia: Tomasz Kot. To żona Kotka. Ładnie. A dzieci Kocięta. Bardzo ładnie. Może być.

Jak ktoś ma coś z celebrytą (lub kimkolwiek innym) o jakimś znamiennym nazwisku, to chcemy. Podrzuci się na stół albo parapet. Dla urozmaicenia. Bo ciągle tylko Mucha i Kot.

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 17 - Słowo-klucz

Babcia wygląda za okno. Biało (wtedy było biało). Mówi, że biało. No to ja na to, że zima. I się uruchamia proces skojarzeniowy. Babcia startuje więc z nawijką: "Jak ja nienawidzę zimy. Jak ja nienawidzę zimy. Jak ja nienawidzę zimy. Jak ja nienawidzę zimy...". Jestem w łazience i myję zęby, zatem jestem ubezwłasnowolniona chwilowo przez pastę do zębów i nie mogę od razu zmienić babcinego toru myślowego. Po chwili jednak mogę już zaeksperymentować.

Mówię do babci: "Ale zimą można wódkę pić...". I czekam, czy babci uruchomi się ciąg tekstowy związany z wódką. Babcia patrzy na mnie dziwnie.
Babcia: "Wódkę?"
Ja: "No tak, wódkę..."
Babcia (naprawdę patrzy na mnie jakbym urwała się co najmniej z choinki albo spadła z kosmosu): "Ja nie lubię wódki".

Rozłożyła mnie. Umarłam. Serio. Jest genialna. A spojrzenie (uwierzcie!) miała wyczesane :-).

środa, 4 grudnia 2013

Wybory

Kiedy się decyduje na nieemigrowanie z domu, wydaje się, że jest to wybór tego, co stałe, stabilne, pewne. Co będzie trwało. I to trwanie będzie raczej niezmienialne. Wybrałam studiowanie w mieście, w którym mieszkałam, więc nie prysnęłam z rodzinnego gniazdka. To był mój wybór. Nie zawsze wyniki tego wyboru były lekkostrawne, ale wszystkie najcięższego kalibru genialnie skrutowały moje serce. Choć potrafiłam równie genialnie buntować się przeciw rzeczywistości i przeciwko Temu, który niekiedy (w moim przekonaniu) trochę nieudolnie nad tą rzeczywistością czuwał. Jego czuwanie było jednak większe od moich fochów. Na szczęście.

Bo dostałam więcej niż po ludzku traciłam. I nadal tak jest. Może nie obijam się po ukochanym Krakowie, nie skaczę na koncertach Luxów (choć bym poskakała - i tak by nikt nie zauważył, że skaczę), nie jeżdżę z konfy na konfę, nie robię upragnionego doktoratu z filozofii (i jakoś tak się dzieje, że przestaje być taki niesamowicie upragniony...). Za to uczę się, co jest w życiu ważne. A co jest trzeciorzędem. Albo czwartorzędem.

"Choćbym przechodził przez ciemną dolinę, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną". Idę więc. Bo moje życie przypomina Adwent. Czas oczekiwania. Czas pytania. I choć chciałabym wiedzieć wszystko już teraz, to wiem jedno - przyjdzie czas. I mam nadzieję, że starczy mi wtedy zaufania i wiary Bogu, by rzucić się w przepaść.

"Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia".

Pamiętny wypad do Kołobrzegu. Pierwszy raz moczyłam nogi w morzu. Pierwszy wyjazd "na dziko". Prawie się z Monią pozagryzałyśmy wtedy. Ale warto było jechać. Przynajmniej foty fajne nam powychodziły ;-)

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 16 - Kawa i wódka

Dzisiejszy ranek wyjątkowo z kawą w towarzystwie babci. Babcia zazwyczaj o tej porze śpi. Zazwyczaj. Ale nie zawsze. Jak nie śpi, to myszkuje w kuchni, szukając czegoś do jedzenia. "Plundro". Tak się u nas mówiło: "Czego tam plundrosz?" (niby całe życie mieszkałam w mieście, ale dom rodzinny hodował takie różne językowe kwiatki).

Na blacie moja kawa. Babcia się do niej przytula. Mówi: "Moja kawa". No jak jej, to jej. Pozwalam się jej napić. Wydaje bliżej nieokreślony dźwięk, który komunikuje wysoki stopień dezaprobaty wobec smaku brązowej cieczy. Komentarz jest jednoznaczny: "Jaaaakie to niedobre!!! Jak ty możesz to pić?!" No mogę. I to nawet 2-3 razy dziennie. Taka forma ascezy, umartwienia itepe ;P

Siedzimy więc sobie w kuchni. Ja się umartwiam, wlewając w siebie kolejne łyki tego wstrętnego płynu, a babcia z zamkniętymi oczami zajada niewychowawczego porannego wafelka. Bo oczy jeszcze śpią.
Babcia: Nos mnie swędzi.
Ja: Będziesz wódkę piła (kolejny tekst zadzierżgnięty z dzieciństwa).
Babcia: Wódkę mogę pić. Jak ktoś postawi, to będę piła. Ale pieniędzy na wódkę nie dam. Oj, nie. Ale jak kto postawi, to się napiję. Czemu nie..." Babcia milknie na kilka sekund i od nowa. I tak kilka razy. Zaczyna mnie już nudzić, więc jakimś innym słowem-kluczem zmieniam tor w babcinym myśleniu.

A teraz podziwia paskudny śnieg za oknem. Bo przez śnieg bolą nogi. Babcia "nie lubi zimy".

niedziela, 1 grudnia 2013

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 15 - Tu i teraz

Tu. I teraz. Mniej "później". Jeszcze mniej "kiedyś" wyrwane z dalekiej przeszłości. W ogóle "wczoraj" albo "dzisiaj rano" czy "godzinę temu".

Budzę babcię na obiad. Zjada niewiele, bo nie jest głodna. Oczywiście ma małe pretensje (pretensje małe to takie na niby, takie niepoważne, trochę z przekory i dla zasady), że budzę ją o świcie . Czyli o 14.20. Już nie pamięta, co jadła na śniadanie. W ogóle nie pamięta, że śniadanie jadła. Potrafi iść do łazienki i w ciągu tych 2-3 minut zapomnieć, że jestem w domu. Nie pamięta, kto nas odwiedza i że w ogóle ktoś. Jest tu i teraz. "Chwilę temu" rozwiewa się jak drobny pył. Chwila miniona po prostu nie istnieje. Ginie w czarnej dziurze. Nie ma więc miejsca na taką ludzką wdzięczność za dobro sprzed chwili. Jest uśmiech i wdzięczność za tu i teraz. Nie ma też pamiętliwych fochów, cichych dni, obrażania się na dłużej niż kilka minut. Złość, foch i pretensja są tu i teraz. Za chwilę przeminą. Panta rhei. Dosłownie. Bez przenośni. I bez znieczulenia. Każdego dnia. Każdej godziny, minuty, sekundy.