Front babciny, czyli gerontologia w praktyce

piątek, 25 listopada 2016

Robótka 2016 - Bardzo silna lina!

Silnalina

Razem, razem,
razem - jesteśmy siłą,
osobno - jakby nas nie było,
skałą - jesteśmy razem,
jedność - to być naprawdę.

Stadami ruszamy, kruszymy mur,
dzielimy chleb, dzielimy ból,
słabi są silni, siłą silniejszych,
każdy jest ważny,
nikt nie jest pierwszy.
Być, musimy być,
aby tak żyć,
musimy być,
aby tak żyć,
jedność,
bliskość,
rodzina,
wiąże nas razem silnalina!

Wiele słabych nici razem,
MYWASWYNAS!
Wiele słabych nici razem,
MYWASWYNAS!
Wiele słabych nici razem,
MYWASWYNAS!
To jedna silna lina,
to jedna silna lina.

Razem we wszystkich klęskach
poniosę dalej Cię na rękach,
upadnę, Ty mi podasz dłonie,
osobno dawno byłby koniec.

(...)

To jedyne kalectwo, jakie znam -
- kiedy potrafisz kochać tylko siebie sam.
To jedyne kalectwo, jakie znam -
- kiedy potrafisz kochać tylko siebie sam.

(...)

To Luxtorpeda. Ale idealnie opisuje to, czym jest Robótka. Jednym małym gestem można wywołać lawinę pozytywnych emocji, kaskadę wdzięczności i fontannę łez radości. Bo jedyne kalectwo...

Wszelkie niezbędne info - TUTAJ


czwartek, 24 listopada 2016

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 99 - Małpka na dzień dobry

Zastanawiałam się. Pierwszy raz chyba miałam taki dylemat. Nad tytułem. Oprócz "Małpki na dzień dobry" do boju stanęła jeszcze "Rasowa ćpunka", ale zostało przy małpce, bo lepiej oddaje romans babci z Nutridrinami. Bo ssie aż miło.

Gdy okazało się, że babci zasmakował zielony Nutridrin o smaku jabłka, pobiegłam do apteki i wykupiłam niemal wszystkie, które były "na promocji". Przytachałam do domu siatę tego tałatajstwa i późnym popołudniem rzuciłam na stół przed babcię. Niech wie, jaka dobra ze mnie wnuczka. Babcia siatę rozgrzebała, wyciągnęła butelkę, oderwała przytroczoną słomkę, odkręciła... Dalej pomogłam jej uporać się ze sreberkiem i pozwoliłam wyżłopać trochę substancji z drugiego już tego dnia Nutridrina. Wypiła niewielką część i poszła spać, a ja z mieszanymi uczuciami wstawiłam resztę do lodówki. Bo to jest tak. Najpierw coś stosuję, a potem czytam instrukcję/ulotkę/cokolwiek. Cud, że mnie jeszcze nic nie zabiło, bo nie raz okazywało się, że nie po drodze mi było z zamysłem producenta.

Mieszane uczucia polegały na tym, że nie wiedziałam, jak przechowywać Nutridriny (zarówno zapakowane, jak i napoczęte) oraz czy przypadkiem nie zafundowałam babci przedawkowania. Kiedy zatem babcia wypiła do końca drugą porcję, a pozostałe buteleczki od kilku godzin leżały w szafce, usiadłam do internetów w celu zweryfikowania własnych działań.

Okazało się, że nie podjęłam nieumyślnej próby zgładzenia babci. Przy pożeraniu wszystkiego innego, dwa Nutridriny dziennie to standard. U nas był to jednak wyjątek - babcia musi zadowolić się jedną małpką do śniadania. Zamkniętych butelek nie trzeba upychać do lodówki, a napoczęty jak najbardziej, ale leżeć może w niej tylko do 24 godzin. Smaki owocowe najlepiej smakują schłodzone. Ponadto można je mieszać z jedzeniem lub piciem. Babcia do tej pory zagryzała je schabowym, a także kanapką z pasztetem z cukinii. Ponadto Nutridriny należy wlewać w siebie od 30 do 60 minut, żeby nie dostać trawiennego szoku. Na szczęście zanim zdobyłam tę bezcenną informację, babcia sama dozowała sobie spożycie. Instynkt samozachowawczy zadziałał jak należy. Teraz, uzbrojona w niezbędne informacje wyrywam babci z rąk butelkę, jeśli chce wypić zbyt dużą ilość na jednym przyssaniu.

Wczoraj dostała wersję jogurtową o smaku malinowym. Zanim jej dałam, sama spróbowałam. Oszkliwe to nie było, ale chyba nie dałabym się za to pokroić. Natomiast babcia wyssała do dna.

wtorek, 22 listopada 2016

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 98 - Chlejemy za trzech

W sumie babcia "chleje". Bo zaczynamy przygodę z Nutridrinkami. Czyli solidną dawką energii, witamin i innego dziadostwa w płynie. O istnieniu Nutridrinów dowiedziałam się z forum dla opiekunów osób z Alzheimerem. Dla własnego zdrowia psychicznego zaglądam tam tylko kilka razy w miesiącu, żeby nie dołować się zbytnio własnymi niedociągnięciami. Ale okazuje się, że od czasu do czasu przydaje się przejrzeć najnowsze wpisy. I w ten sposób spadło na mnie objawienie w postaci tych odżywek. Wybór jest długi i szeroki. Cena kosmiczna nieco. Choć zależy. W jednej z aptek zawołali 8,40 za butelkę 200 ml. Zważywszy, że mam w planie wlewać w babcię jedną flaszkę dziennie, to dużo. Poza tym sobie nie kupiłabym jogurtu o takiej pojemności i w takiej cenie, a co dopiero babci. Odwiedziłam zatem kolejną aptekę. I tam nastąpiło kolejne objawienie. Wprawdzie w cenie regularnej mają Nutridriny za 6,90 (co i tak jest niższą ceną), ale trafiłam na szałową promocję i szarpnęłam za 3,75 zł od sztuki. Wzięłam ostatnie trzy "YoghurtStyle" o malinowym smaku i jeden jabłkowy "JuiceStyle" (tak na spróbę, bo nie wiedziałam, czy to jabłko ją do siebie przekona). Przed chwilą na pierwszy ogień poszedł ten jabłkowy sok. Babcia przyssała się do słomki i żłopnęła pół butelki jednym ciągiem. Jest nadzieja. Chyba to mamy. 

Dlaczego jednak Nutridrinki? Babcia jak na nią nie je bardzo mało, ale jednocześnie dużo to to nie jest. Poza tym z przyczyn różnych (na przykład mojego lenistwa) bogactwo składników jest nieco ograniczone. Spróbuję więc dożywić ją jakościowo soczkami i jogurtami. Zobaczymy i poczekamy na efekty. Najwyżej będę opłakiwać jej przypływ energii.

A już poza wszystkim - babci po prostu póki co nie odrzuca. Wyraża to niewerbalnie (przyssawszy się do słomki) i werbalnie (pytana, czy jej smakuje soczek z witaminkami, potwierdza). 

poniedziałek, 21 listopada 2016

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 97 - Do trzech razy

Trafiłam wczoraj. Kuba Jurzyk, "Być dla kogoś":

Słuchaj, Mała
Dziś się czyimś światem stałaś
I na czyjejś drodze jesteś nowym bogiem
I na pewno czyjąś rozproszyłaś ciemność
A to nie takie łatwe być dla kogoś światłem
Jednym i jedynym gdzieś pośrodku zimy

Teraz musisz, Mała unieść jeszcze więcej
Czyjeś strzępy świata musisz wziąć na ręce
Stałaś się dla kogoś szaro-złotą drogą
A to nie takie łatwe być dla kogoś światłem
Jednym i jedynym w samym środku zimy

Słuchaj, Mała
Musisz grać w to tak jak grałaś
Cały czas byś sobą, ważyć każde słowo
I tak jak rzeka, płynąć na przód i nie czekać
Starać się uwierzyć w to, że trzeba przeżyć
Gdy się jest dla kogoś słońcem, wiatrem, wodą

Teraz musisz, Mała, unieść jeszcze więcej
Czyjeś strzępy świata musisz wziąć na ręce
Stałaś się dla kogoś szaro-złotą drogą
A to nie takie łatwe być dla kogoś

Teraz musisz, Mała unieść jeszcze więcej
Czyjeś strzępy świata musisz wziąć na ręce
Stałaś się dla kogoś szaro-złotą drogą
A to nie takie łatwe być dla kogoś światłem
Jednym i jedynym w samym środku zimy

To rzeczywiście nie jest łatwe, by być dla kogoś światłem. Zwłaszcza "jednym i jedynym w samym środku zimy". Takiej najprawdziwszej. Srogiej. Takiej, która może zabić. To jest cholernie trudne, gdy czyjeś strzępy świata bierze się na ręce. Nie zawsze da się je utrzymać. Czasem po prostu wypadają z rąk. Czasem się je wypuszcza. Nie zawsze się da ważyć każde słowo. Wierzyć, przetrwać i nie uciec też nie zawsze się da. Przerabiam to już po raz trzeci. I mam cichą nadzieję, że to ostatni raz. Że już nie będę musiała unieść jeszcze więcej. Choć raczej to mało prawdopodobne. Mimo że słabe ze mnie światło. I żeby było zabawniej zwą mnie "Mała".

Do posłuchania...

sobota, 19 listopada 2016

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 96 - Zwyżka

Wczoraj. P. zrobiła muffiny, którymi pochwaliła się całemu światu. Za karę została ściągnięta wraz z muffinami w nasze pielesze. W związku z tym miała kawałek do przejechania. Nieduży, ale i niemały. Przybiegła też Brudna. Była głupawka. Dość głośna. Babcia w swoim łóżku:
- Cicho wariaty!
Jakoś nie do końca dosłyszałam, o co jej chodziło, ale krzyk do nas doleciał. Idę do niej.
Ja: Co się stało?
Babcia: Co to za wariaty tak krzyczą?

Żem zamknęła babcine drzwi i impreza mogła trwać dalej.

Dziś, gdy zakładałam jej skarpety, zaprotestowała z błyskiem w oku, że jej nóg mam nie nazywać girami, bo ona ma girki.

A po śniadaniu dyskutowałyśmy sobie w kuchni o ewentualnej kąpieli. Wprawdzie w danym momencie do niej nie doszło, ale dyskusja była w pełni światła i na poziomie iście harwardzkim, więc jesteśmy na intelektualnej i komunikacyjnej fali <3.

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 95 - Gdy nie ma w domu... mnie

Babcia prawie wysłała na tamten świat siebie i opiekunki. Siebie, bo potwornie zakrztusiła się herbatą i opiekunki, bo... potwornie zakrztusiła się herbatą. Ale od początku.

Pojechałam na dwa dni do kulturalnej stolicy Polski w celu gruntownego odchamienia się. Odchamienie przebiegło nadzwyczaj pomyślnie wraz z towarzyszącymi mu skutkami ubocznymi - poznaniem fantastycznych ludzi i zyskaniem kolejnych zagorzałych fanów naszego frontu. Oczywiście każde nowe hołubienie jest witane przez nas (no dobrze, przeze mnie; babci wystarcza do szczęścia nutella) z wielką radością i fanfarami. Kiedy ja przeradośnie spędzałam czas, babcię ogarniał system opieki wszelkiej, m.in. dziewczyny z wolontariatu w środowy wieczór. No i w ten środowy wieczór babcia się im potężnie zakrztusiła. Dziewczyny jednak były dzielne i wykazały się zimną krwią. Babcię odratowały, nie mdlejąc przy tym, tudzież nie dostając ataku serca. Dzięki temu moja kuzynka nie znalazła w mieszkaniu zwłok sztuk trzy, ale jedynie zadowoloną z życia babcię. Dla odmiany babcia poprzedniej nocy uraczyła moją kuzynkę zasikaniem wszystkiego w łóżku włącznie z poduszką. Uczyniła to pozbywszy się w niewiadomych okolicznościach pieluchomajtek, których do dziś nie odnaleziono. I pomyśleć, że mieszkanie nie jest aż takie duże. Poduszka się suszy, a babcia biega w moim szlafroku.

W nagrodę za dobre sprawowanie podczas mojej nieobecności babcia dostała ciepłe skarpety w reniferki. Oczywiście chciałabym napisać, że do Krakowa jechałam z myślą o kupnie babci prezentu, a następnie biegałam jak szalona po całym mieście w poszukiwaniu tego najlepszego i najbardziej trafnego. Cóż. Niekoniecznie. Jechałam po prostu autobusem na bilecie czasowym (kupiłam tańszy, bo nie miałam więcej drobniaków), skrupulatnie odliczając upływające minuty i mijane przystanki, licząc na to, że dojadę jak najbliżej centrum. O Placu Wszystkich Świętych mogłam zapomnieć, ale okolice były w zasięgu. Minuty mijały. Powoli stawałam przed wyborem - wysiąść na Miodowej czy ryzykować i po czasie jechać jeszcze do św. Wawrzyńca. Stwierdziłam jednak, że nie chcę mieć żadnej rysy na mojej miłości do Krakowa. A już rysa w postaci mandatu w ogóle nie napawała mnie entuzjazmem. Wysiadłam więc na Miodowej. Wysiadłam wprost na ciepłe skarpety, którymi w bramie handlował miły pan. Zatem jak już znalazłam się z nosem w tych skarpetach, to stwierdziłam, że może kupię babci gifa. No i teraz w nich zaiwania. Są biało-fioletowe, więc póki co pasują do mojego fioletowego szlafroka.



Zdjęcie ze skarpetami nieco niewyraźne, ale zapewniam, że babci się podobają :-)

środa, 26 października 2016

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 94 - Odlot.

Odlot. Trwał kilka dni. Zaczęło się od spania. Spania na potęgę. Nawet jak na nią. A pewnego dnia obudziła się głucha, ślepa i totalnie wycofana. Kontakt łapała na chwilę po zdecydowanym rozdarciu przeze mnie zasłony z Alzheimera, okrywającej szczelnie mózg. Mózg wyłączył się na jakieś trzy dni. Mało jadła. Ledwo chodziła, jakby zapomniała, co robi się z nogami. Nie widziała. Nie słyszała. Nie kontrolowała fizjologii. A do tego wszystko było na "nie" w stylu "zostaw mnie". Jej totalny brak cierpliwości wymagał ode mnie totalnych jej pokładów. Mont Everest. Szczególnie, że dopadało mnie przeziębienie. Ściana. Krawędź.
Punkt kulminacyjny nastąpił w poniedziałek. Pól dnia chodziła w zafajdanych pieluchomajtkach, bo nie chciała iść do łazienki. Cóż. Zważywszy, że byłam bez kompa, wyżaliłam się przyjaciołom w smsach. Późnym popołudniem babcia pozwoliła zaprowadzić się do łazienki. Nie, przebranie jej było niewystarczające. Konieczny był prysznic. Nie było łatwo. Dała się rozebrać i na tym koniec. Ale nie mogłam dać za wygraną. Nie w tym stanie. Wreszcie dała się przekonać i wlazła pod prysznic. I od tego momentu zaczęło iść z górki. Mózg podjął pracę. Komunikacja powoli ruszyła. Zwoje zaiskrzyły. Jeszcze trochę kiepsko słyszy, ale chwilowa (na szczęście) niedyspozycja minęła.

Alzheimer.

Przyczajony tygrys.

niedziela, 16 października 2016

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 93 - Praprababcia.

Dziś rano urodził się babci praprawnuczek. Pierwszy maluch w kolejnym pokoleniu. Oczywiście najprzystojniejszy chłopiec pod słońcem. Babcia jest praprababcią.

Wiadomość o tym przyjęła. Zrozumiała. Ucieszyła się.

Jest radość.

Wielka.

wtorek, 4 października 2016

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 92 - Zawód.

Przed chwilą. Babcia majstruje przy zapakowanych świeczkach z Ikei, które stoją na parapecie. Idę jej pomóc.
Ja: Chcesz zobaczyć?
Babcia: Spróbować.
Ja: Ale to są świeczki.
Babcia: To nie jest do jedzenia?
Ja: Nie. To są świeczki.
Babcia: Zawiodłam się. Zawiodłam się. Zawiodłam... Myślałam, że to coś do jedzenia. Zawiodłam się.

Jakiś czas temu.
Ja: Mój ajcchajmerku.
Babcia: Kim jestem?
Ja: Ajcchajmerkiem.
Babcia: Nie wiem, co do mnie mówisz.

Parę dni temu.
Ja: Lubisz być przytulana?
Babcia: Lubię, jak mnie kochasz.
Ja: Jak się kocha to się przytula.
Babcia: Tak. Jak się nie kocha to się nie przytula. A jak kocha to się przytula.

Pożarła dziś prawie wszystko, co było w domu i chyba nadal jest głodna. Ale słuchamy Oli.


Fota z wczoraj. Sama uprowadziła mi słuchawki :)

środa, 28 września 2016

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 91 - Retrospekcja.

Ciemno.
Babcia (ze swojego łóżka): Zaraz siódma.
Ignoruję milczeniem.
Babcia: Zaraz siódma.
Patrzę na zegarek. 5:26.
Ja: Piąta.
Babcia: Co?
Ja: Jest piąta, śpij! (dzięki temu, że jej się to ucho odetkało, nie muszę wywlekać ciała spod koca)
Po chwili.
Babcia: Zaraz siódma.
Naciągam koc na uszy. Kot drapie obok.

Zawsze tak robiła. Gdy byłam w szkole, lekcje najczęściej zaczynały się o 8.00, więc wstawałam o 7.00, częściej chwilę po 7.00. Ale babcia już z 10 czy 15 minut przed czasem, leżąc po uszy zakopana w kołdrze w swoim łóżku, zaczynała mnie informować, że zaraz będzie siódma, chociaż o tej siódmej i tak budziła mnie mama. Delikatnie rzecz ujmując, babcina zapowiedź doprowadzała mnie do szału. Dzieliłyśmy pokój, więc nie miała przeszkód terytorialnych. Dziś musiała przeskoczyć jej jakaś wajcha w głowie, a ja sobie przypomniałam o tych szkolnych pobudkach. Też najszczęśliwsza nie byłam, ale wspomnienie sentymentalne, więc na plus.

środa, 21 września 2016

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 90 - Światowy Dzień Chorych na Alzheimera

Jakoś nie ogarnęłam w ostatnich dniach, że zbliża się to święto. A jednak poprzednie posty idealnie wpisały się w Światowy Dzień Chorych na Alzheimera. W necie o tym cisza. Nie wiem, jak w innych mediach. Mało chwytliwy temat. W Polsce jest ponad 250 tysięcy chorych. Przy 38 milionach mieszkańców to jednak niewiele. Ale nie o tym.

Babcia z okazji dzisiejszego święta wczoraj dostała Nutellę. Trochę bezwiednie mi to wyszło, ale najważniejszy jest rezultat .

Na tę okoliczność została dzisiaj wykąpana. Nawet zbytnio nie protestowała. Na obiad dostała zupę i oczywiście wyjadła "gęste", pomidorówkę z resztą klusek zostawiając w miseczce. Ale! Olśniło mnie i od razu to przetestowałam. Babcia będzie udowadniała mi, że potrafi pić przez słomkę. Oczywiście przedmiotem tego udowadniania będzie zupa. Dziś wciągnęła niewiele, bo była najedzona, ale mam nadzieję, że słomki w naszym domu czeka świetlana przyszłość. Póki co babcia od kilku godzin regeneruje siły po tej jakże hucznej imprezie.

W Rossmannie dali jakiś koci przysmak przy zakupach kociego żarła. Jak widać świętowanie rozciągnęło się na wszystkich domowników.

Czeka nas niedługo opiekuńcza papierologia. Chciałam dziś pobrać te 3 kilogramy druków do wypełnienia, ale nie byłam w stanie przedrzeć się przez dziki tłum w Biurze Świadczeń Rodzinnych. Będzie jednak trzeba to szarpnąć.

No. Taki dzień.

poniedziałek, 19 września 2016

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 89 - Nieprzeciętne.

Dziwnym trafem odkryłam wczoraj forum dla opiekunów osób z Alzheimerem. I się naczytałam. O lekach, których nazwy pierwszy raz na oczy widziałam, na które opiekunowie wydają mniejsze lub większe fortuny, a które oczywiście są zmieniane na każdym etapie choroby. O wożeniu podopiecznych po lekarzach, robieniu tomografii komputerowych i innych kosmicznych badań. O walce z chorobą, z którą wygrać się nie da, a tym samym walce ze śmiercią, na którą nie ma zgody, a ona przecież i tak nastąpi. Prędzej czy później ten człowiek po prostu umrze. Może to leczenie przedłuży jego egzystencję o rok lub dwa. Ale co to za życie w ciągłej tułaczce po lekarzach, stresie, bo nie wiadomo, co się dzieje, a przecież jednak coś się dzieje. Co to za życie z opiekunem, który jest totalnie wycieńczony psychicznie (moje "mam dosyć" wydaje się przy tych sytuacjach lekką niedyspozycją).

Mamy to niesamowite szczęście, że babcia jest w grupie osób z AD, które nie są agresywne. 40-50% przypadków chorych na Alzheimera stosuje przemoc wobec swoich opiekunów. Potrafią gryźć, drapać, bić, rzucać przedmiotami itd. Babcia ma humory. Strzela fochy. Kiedy jej choroba była mniej zaawansowana, rzuciła krzesłem w trakcie jednej z jej licznych histerii. Albo tak trzasnęła drzwiami, że aż huknęło. To nie był najłatwiejszy czas i dla mnie postęp choroby okazał się jednak błogosławieństwem.

Wiedziemy zatem dość stabilne życie, w którym mam czas na regenerację. Kiedy wychodzę z domu, nie myślę o babci. Bo po co? Niezależnie od tego, czy będę 100 metrów czy 100 kilometrów od domu, moim myśleniem nic nie zdziałam, nie pomogę. Może w tym czasie zdarzyć się wszystko, może nic się nie zdarzyć. Ale kiedy nie myślę, kiedy się restartuję, pomagam przede wszystkim sobie, a pośrednio także babci. Nie ma nic lepszego niż wyluzowany opiekun ;). Nie wydzwaniam, nie dopytuję, czy wszystko ok. Jeśli wydarzyłoby się coś naprawdę poważnego, dostałabym informację. Kiedy zamykają się za mną drzwi,w pewnym sensie przestaję być opiekunką. 

Raczej nie możemy z babcią robić za wzór. Każdy po swojemu radzi sobie z tą chorobą. Lepiej albo gorzej. Może niemal totalne olanie służby zdrowia nie jest najlepszym rozwiązaniem. Ale u nas po prostu się sprawdza (chociaż jak się naczytam takich różnych rzeczy, to mam jednak pewne wątpliwości ;)). Ale nie jestem panem życia i śmierci babci. Potrzebowałam czasu, żeby to zrozumieć. Wypuścić to z rąk. Chyba trochę się udało, chociaż trudno obiektywnie ocenić swój własny stan psychiczny. Jednak nie sypią mi się relacje, zamiast potępiającego wzroku znajomych mamy fanów na fejsiku i w blogosferze, W miarę możliwości realizuję swoje pasje. I mogę ucieszyć się różnymi rzeczami. Jak ten niedawny poranek z książką, Alzheimerem i autystykiem :).










niedziela, 18 września 2016

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 88 - Alzheimer jest kolorowy - mały spacer po otępieniu starczym.

Nie potrzeba wiele. Naprawdę. Ostatnio czytałam trochę na temat opieki nad osobą z Alzheimerem. Popełniam wiele grzechów w tym temacie. Chociaż poprawność polityczna, za której niestosowanie dostałam ostatnio po uszach, nakazywałaby napisać, że wszystko wypełniam jak ta lala; a tu bardziej tralalala. No cóż. Nie umiem serwować posiłków o stałych porach. Czasem obiad wstrzeli się około 14.00. Czasami. Tak, babcia (o, zgrozo!) dostaje produkty mleczne. Piszą, że nie powinna ich strawić. Trawi. Nie mielę wszystkiego na papkę, nie gryzę za nią i nie przeżuwam. Wprawdzie nie dostaje krwistej wołowiny czy czegoś podobnego, ale z całą resztą sobie radzi. Trawi. Nie dostaje 4-5 posiłków dziennie. Dostaje trzy. Przynajmniej dwa z nich zjada na dwie lub trzy raty - jak to przeliczyć? Mamy jednak pewien sukces - pozwalam jej jeść rękoma, więc dzięki temu je samodzielnie. To wypełniamy książkowo. Proszę o fanfary. 



W łazience przez noc świeci się jednowatówka - to też możemy odhaczyć na plus. Babci pokój jest najbliżej łazienki (książkowo). Chociaż akurat ten pokój trafił się jej z innego powodu - był najmniejszy. Jest to jego wielka zaleta - w mniejszym pokoju trudniej jest się zgubić (co i tak się niekiedy zdarza).

Nie mamy całego mieszkania wyłożonego matami antypoślizgowymi. Na szczęście babcia sama o to dba. Zapluta resztkami jedzenia podłoga jest czasami tak brudna, że nie sposób się na niej poślizgnąć. Nie okleiłam też wszystkich krawędzi miękkimi szmatami. Liczę w tym względzie na Opatrzność. Nie mam szafek na środki czystości zamykanych niczym sejfy. Kolejne zadanie dla Opatrzności. Zamykam jednak dopływ gazu do kuchenki, żeby zabawa kurkami nie skończyła się wysadzeniem w powietrze bloku. Od paru lat to wystarcza. Naprawdę.

Służbę zdrowia całkiem sobie odpuściłam. Już osoby 80+ w naszym systemie są persona non grata, a co dopiero 90+. Plus stres. Dużo stresu. I dla mnie, i dla niej. Robienie nic wychodzi nam na zdrowie. Na przykład po wakacjach słuch babci wrócił. Nastąpiło cudowne samowyleczenie stanu zapalnego. To tylko utwierdza mnie w przekonaniu, by mieć w nosie lekarzy. 

Moja teoria jest taka: nawet najbardziej fachowa, sterylna i książkowa opieka nie zastąpi miłości i czułości. Babcia to ma. Ma przytulania, głaskanie i całowanie. Nie zawsze jestem dla niej miła. Nie zawsze się da. Nieskończona cierpliwość jest fikcją. Ale miarą jest fakt, że babcia nie ma depresji. W granicach mieszkania i bezpieczeństwa własnego oraz otoczenia (a także mojej cierpliwości) może robić, na co ma ochotę. Wychowanie bezstresowe poziom hard. Nie jest intruzem. Jest domownikiem. Pogłębia się jej otępienie i wycofanie, ale jest spokojniejsza, bardziej ugodowa i uległa. Ma swój świat i nikt na siłę go z niej nie wyrywa. 

Może jest kolorowy. Bo babcia lubi kolorowe rzeczy. Dostała ostatnio nowe gify. Trochę żuliłam, bo wiadomo - aż tak bardzo ich brak nie byłby dla babci bolesny, ale ostatecznie się szarpnęłam. Tacka jest po to, żeby nie rozpierdzielała jedzenia i picia w promieniu kilku lat świetlnych.











środa, 22 czerwca 2016

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 87 - Ekonomia.

Życie tanie nie jest. Wiadomo. Trzeba na przykład jeść, a to kosztuje. Eko jedzenie to już w ogóle jest jakaś abstrakcja. Ponadto ile kilogramów pomidorów i jabłek, tudzież innych rzeczy, można zjeść nim się zepsują? Nie podoła się hurtowym ilościom. A takie ilości czasem dostajemy. Głupio więc, żeby się zmarnowały. Sezon przetworowy zatem znów szeroko otworzył przed nami swoje podwoje. Póki co babci jeszcze nie angażowałam. Ale raczej nie uniknie roli taniej siły roboczej. Na razie konsumuje odpady przetwórcze. Żeby nic się nie zmarnowało. Ale nie narzeka - nawet jest zadowolona. Nie trzeba nigdzie tego zgłaszać. Otóż sprawa przedstawia się następująco. 

Postanowiłam zrobić sok jabłkowy. W antycznym niemal sokowniku. Rok temu robiłam sok winogronowy i sprawdził się rewelacyjnie. Dla niezorientowanych - przy robieniu soku jabłka jako "uduszona" masa zostają w górnej części sokownika, na dole jest sam sok i trochę owocowych pypci. Jakoś tak zapobiegliwie jabłka obrałam i wydrążyłam, choć nie planowałam jabłek z sokownika do czegoś zastosować. Ale zastosowanie się znalazło. W postaci babci. W związku z brakiem obiadu dla babci, co związane było oczywiście z produkcją soku, babcia dostała wielką porcję ryżu z jabłkowymi odpadami. Pochłonęła morderczą niemal porcję i poszła spać. Wczoraj była powtórka. Dziś też będzie. Może jutro ją oszczędzę. Ale tych odpadów jest cała micha, więc po upchnięciu ich w słoiki, mam obiady dla babci na szereg dni. Błogosławiony reset - babcia nigdy nie pamięta, co jadła dzień wcześniej na obiad, więc nuda jej nie grozi.

Nie pamiętam, kiedy jadłam kupny dżem. Albo pomidorówkę na koncentracie. Na szczęście miejsce  w piwnicy jeszcze jest ;-). Każdy ma jakiegoś bzika...


środa, 15 czerwca 2016

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 86 - Skrytka.

Najlepszym schowkiem na wszystkie zdobyczne skarby jest łóżko. Jeśli coś nagle ginie w domu, są dwie możliwości: albo zapomniałam, gdzie to położyłam, albo uprowadziła to babcia. Oczywiście najpierw podejrzewam babcię, następnie siebie, jeśli babcia jednak okazuje się niewinna. Pod jej poduszką najczęściej znajdują się niemal wojenne zapasy chusteczek higienicznych oraz drobniaki. Ale nie tylko. Znajdowałam już tam moje okulary, łyżeczki albo portfel czy porwane z suszarki moje skarpetki lub majtki. Pewnie były jeszcze inne pomniejsze przedmioty, np. długopisy i książki, o których już nawet nie pamiętam. Bo zachomikowanie nie ma względu na wartość, wielkość i kształt. Choć z powodu tych dwóch ostatnich nie zawsze można coś wpakować pod poduszkę...

Wracam do domu. Babcia śpi w nogach łóżka, w poprzek. Na środku łóżka leży natomiast średniej wielkości słoik z robionym tego dnia przecierem pomidorowym. Cóż za szacunek wobec mojej ciężkiej pracy...

sobota, 11 czerwca 2016

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 85 - Blaski.

Wielka cisza trwa. Jakoś powoli się przyzwyczajam, ale bywa z tym trudno. Udało się jednak co nieco sprawdzić. W minionym tygodniu wybrałyśmy się do przychodni na badanie słuchu, bo była taka akcja. Przychodnia jest blisko, więc wpakowałam babcię w wózek i się przespacerowałyśmy. Babcia bez większych oporów dała się ubrać i wyprowadzić z mieszkania. Obyło się bez krzyków i protestów. W przychodni nie było kolejki, a w gabinecie zastałam znajomą, więc to kolejny plus. Znajoma zajrzała do uszu - w jednym, na które babcia nie słyszy od dzieciństwa, jest korek; drugie, na które ogłuchła niedawno, jest przekrwione. Jedno i drugie wymaga wizyty u laryngologa. Zobaczymy, na kiedy uda się coś zorganizować. Słuchu niestety nie dało się zbadać, gdyż mózg babci był "gdzieś, lecz nie wiadomo, gdzie". Trudno.

Po wizycie babcia nadal była w niezłej formie, więc pojechałyśmy na zakupy na pobliskim ryneczku. Dostała pączka z serem, którego zajadała z apetytem w trakcie jazdy między straganami. Upaprała buzię lukrem i wyglądała rozkosznie, a potem wiozła na kolanach sałatę i koperek. Po powrocie spałaszowała znaczne ilości śniadania i poszła spać. Wypad można zaliczyć do kategorii udanych.

Dla odmiany dziś babcia z kotem zafundowali mi szalone śniadanie. Babcia jadła już swoją parówkę. Ja swojej zdążyłam zrobić kęs. W tym czasie kot postanowił pomóc babci w jedzeniu jej porcji. Gdy za moją małą namową wycofywał się z tego pomysłu, wylał na stół (i na mnie) herbatę (zimną na szczęście). Gdy likwidowałam szkody wyrządzone przez kota, babcia bezskutecznie na pustym już talerzu szukała jeszcze parówki. Oddałam jej swoją, a sobie wstawiłam jajka. W jedzeniu kanapki z jajkiem też mi pomogła. 

czwartek, 2 czerwca 2016

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 84 - Home, sweet home

Wielkim krokami nadeszły badania (dys)kwalifikujące babcię do zabiegu ściągnięcia zaćmy. Miejsce, które jawiło się jako szansa na szybszy termin tego zabiegu, okazało się totalną katastrofą. Pomysł na zabieg został potraktowany jako szkodliwa fanaberia wyrodnej wnuczki. Poza tym pani doktor otwarcie powiedziała, że lepiej byśmy ten zabieg zrobiły w szpitalu, bo tam mają intensywną terapię. No to zostałyśmy przy opcji szpitalnej i czekałyśmy na wieści z tegoż. Przysłali termin badań i listę rzeczy, które należy zabrać. Termin był na dzisiaj, ale przygotowania zaczęły się wczoraj. Kąpielą. Udało się wśród krzyków i pomruków niezadowolenia za drugim podejściem. Dziś wstałam wcześniej. Naszykowałam ubranie i dokumenty. Gdy przyszedł odpowiedni moment, obudziłam babcię. Udało się ją ubrać za drugim podejściem przy akompaniamencie lekkiej szarpaniny. Nawet udało mi się odwieść ją od pomysłu ponownego wpakowania się do łóżka. Zakotwiczyłam ją w kuchni. Przyjechała po nas Paula (Bogu dzięki, nie jechałyśmy taksówką). Otworzyłyśmy drzwi. Babcia poczuła powiew powietrza z klatki. I stwierdziła, że nie wychodzi. Krzyki. Tłumaczenia. Zaciśnięte w złości oczy. Udało się za drugim podejściem. Tylko dlatego że popierdzieliły się jej kierunki i zamiast cofnąć się w głąb mieszkania, zaczęła wychodzić na klatkę. Jakoś poszło. Zeszła z trzeciego piętra, mrucząc "ja nie chcę, ja nie chcę" i ledwo powłucząc nogami. Do samochodu weszła bez problemu. Zajechałyśmy. Otworzyłyśmy drzwi. I koniec. Babcia postanowiła nie wysiadać z samochodu. Próbowałyśmy długo i na różne sposoby. Prośbą i przekupstwem. Nic. Zero kontaktu. Tylko "idź precz" i "zostaw mnie". Ostatecznie zrezygnowałam. We dwie dałybyśmy radę wyciągnąć ją z samochodu. Tylko po co? Bo przecież nie wiadomo, czy dałaby się zbadać. Może tak. Może nie. Wróciłyśmy do domu. Po drodze zasnęła. Pod domem bez większych oporów wysiadła z samochodu. Na trzecie piętro niemal wbiegła po schodach. Sama. Bez niczyjej pomocy. Złość znikła z jej twarzy. Wrócił kontakt.

W domu:

- Nie chciałaś iść do pana doktora.
- Nie.
- Zbadałby ci oczka.
- Po co? Dobrze mi.

I wpakowała się do łóżka. W ubraniu. Zostawiłam ją w spokoju.

W związku z powyższym za niestawienie się w terminie z ważnego powodu (czy chęć pozostania w samochodzie jest ważnym powodem?) babcia zostanie wykreślona z listy oczekujących na zabieg. Także tego.


piątek, 27 maja 2016

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 83 - Wielka Cisza

Kilka dni temu babcia ogłuchła. Zaczęłam orientować się jakoś dnia następnego. Kolejnego się upewniłam. Nie zauważyłam od razu, bo babcia już od dawna nie reaguje na komunikaty rzucone "w powietrze". Muszą być skierowane do niej. Twarzą w twarz. Ale do tej pory nie musiałam do niej wrzeszczeć. Krzyczeć jej do ucha. Teraz jednak muszę. Nie wiem, czy jej coś dolega (zalega), czy po prostu w tym wieku człowiek pewnego dnia budzi się głuchy. Dziś trafiłam na prześwit w jej mózgu, chwilę jasności w jej rozumie i mogłyśmy na ten temat porozmawiać. Nie czuje, żeby jej coś przeszkadzało w uchu. Nie skarży się też na ból. Ale nie słyszy. Każdą odpowiedź musi mieć podaną do ucha. Także tego.
Trochę przestaje ogarniać szklanki z herbatą. Chyba nie łączy faktu, że w szklance może być herbata i w ciągu ostatniego tygodnia dwa razy zalała stół i okolice. Częściowo także siebie.

Co jakiś czas zsika się w kuchni na taboret. Generalnie nic się nie dzieje. Nie ma więc o czym pisać.