Kilka dni temu babcia ogłuchła. Zaczęłam orientować się jakoś dnia następnego. Kolejnego się upewniłam. Nie zauważyłam od razu, bo babcia już od dawna nie reaguje na komunikaty rzucone "w powietrze". Muszą być skierowane do niej. Twarzą w twarz. Ale do tej pory nie musiałam do niej wrzeszczeć. Krzyczeć jej do ucha. Teraz jednak muszę. Nie wiem, czy jej coś dolega (zalega), czy po prostu w tym wieku człowiek pewnego dnia budzi się głuchy. Dziś trafiłam na prześwit w jej mózgu, chwilę jasności w jej rozumie i mogłyśmy na ten temat porozmawiać. Nie czuje, żeby jej coś przeszkadzało w uchu. Nie skarży się też na ból. Ale nie słyszy. Każdą odpowiedź musi mieć podaną do ucha. Także tego.
Trochę przestaje ogarniać szklanki z herbatą. Chyba nie łączy faktu, że w szklance może być herbata i w ciągu ostatniego tygodnia dwa razy zalała stół i okolice. Częściowo także siebie.
Co jakiś czas zsika się w kuchni na taboret. Generalnie nic się nie dzieje. Nie ma więc o czym pisać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz