Front babciny, czyli gerontologia w praktyce

czwartek, 26 listopada 2015

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 81 - Chillout.

Zbiór zmian wszelkich.

Babcia ślepnie. Na potęgę. Choć jest szansa, że w innym miejscu ściągną jej zaćmę nie za rok z kawałkiem, ale wcześniej. Jest nadzieja.

Ze ślepnięciem wiąże się system jedzenia. Z chlebem pokrojonym w kostki albo kiełbaską pokrojoną w plasterki sobie radzi. Jedno i drugie je rękoma. Tak jest jej "sładniej". Czyli łatwiej. Mięso (lub rybę) pokrojone w kawałki też je ręką. Albo widelcem, choć nie zawsze trafia z nadzianiem kawałka, więc czasem olewamy widelec. Naprawdę spożywanie posiłków rękoma idzie jej sprawniej. Zawsze można wymacać. Z ziemniakami jest pewien problem (podobnie z jajecznicą). Posługiwanie się w takiej sytuacji widelcem jest kłopotliwe, bo i tak niewiele jest w stanie nabrać, część ląduje na talerzu lub szlafroczku, reszta cudem trafia do ust, lecz jest to naprawdę znikoma ilość. I to nie zawsze. Raczej kończy się na kilku próbach. Łyżka też nie zawsze daje radę. Pozostaje zatem karmienie, więc coraz sprawniej ogarniam wspólne posiłki w takiej formie. W sumie jeden talerz wystarcza, bo babcia i tak prędzej czy później czuje pociąg do tego, co znajduje się na moim naczyniu. Poza tym jednak dzięki karmieniu bez przeszkód jestem w stanie wcisnąć w babcię większą ilość jedzenia. To na plus. To, czym ją nie nakarmię, wszama za pomocą własnych palców. Zmiany są jednak zauważalne. Jeszcze do niedawna zjadała samodzielnie jajko na miękko, ale obecnie jest to góra coraz bardziej nie do zdobycia. To także kwestia coraz słabszej sprawności manualnej. Karmienie jest niezbędne w tym przypadku.

Wykopuje się. Spod kołdry. Jakieś rady? Związać?

Więcej śpi. Bo zima. Ale na to akurat nie narzekam :). Chociaż niekiedy zdarza się jej udaremnić mi sen. Wówczas mniej się cieszę.

Niekiedy ma problem, żeby odnaleźć łazienkę. Na przykład jakiś czas temu usiadła na łóżku, myląc je z sedesem. Zdążyłam zareagować.

Je wszystko, co wpadnie jej w ręce. Na przykład karmę dla kota (odnotowałam dwa takie przypadki).

Wykazuje także postępującą niechęć do kąpieli, wyjąc w łazience niczym syrena alarmowa. W sumie nigdy nie paliła, to płuca ma zdrowe. Nawet bardzo. Ciekawe, co sąsiedzi na to. Na szczęście, kiedy pilnie trzeba ją umyć od pasa w dół, nie wbija paznokci w pralkę i umywalkę, zapierając się całą sobą, tylko włazi pod prysznic. Bardzo na szczęście. 

Stare nałogi...


...i nowe zabawki...


czwartek, 19 listopada 2015

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 80 - Opieka.

Rzutem na taśmę. Bo co se będę żałować. Babcia odsypia gwiazdorzenie*, lodówka pełna piwa, noc długa...

Od połowy września moje państwo zatwierdziło fakt, iż niedosprytność mojej babci sprawia, że nie mogę podjąć zatrudnienia ani jakiejkolwiek innej pracy zarobkowej, gdyż dwudziestoczterogodzinna opieka nad babcią jest jednak cholernie zajmująca. Hurra! Ale droga do tej decyzji łatwa nie była. Musiałam bowiem odwiedzić kilka urzędów (Urząd Skarbowy, Zakład Ubezpieczeń Społecznych, Państwowy Urząd Pracy), kolekcjonując kolejne zaświadczenia. Odwiedziłam także mojego byłego pracodawcę, a także biuro rachunkowe, które ogarnia dla niego księgowość. Bo co se będę żałować! JAk szaleć, to szaleć. Wyciągnęłam także wielki karton z pamiątkami rodzinnymi, by mogły ujrzeć światło dzienne akty urodzeń i zgonów praprzodków. Bo państwo, które i tak te informacje uzyskałoby jednym kliknięciem, musi mieć je ode mnie. W sumie dobre państwo, że sobie nie ufa. No to musiałam udowodnić, że rzeczywiście wszystkich dopadł pomór i żyją sobie beztrosko na zielonych pastwiskach. Czyli że babcia jest wdową i córka też żyje po drugiej stronie. Zapytałam jednak panią (bardzo miłą i niesamowicie wyrozumiałą - piszę to bardzo serio), czy akty zgonów babci rodziców też mam dać. No nie mogłam się powstrzymać. A jak babcia nie byłaby sierotą, hm? A ja nikczemnie chciałabym naciągnąć moje państwo na socjal, hm? Pani jednak nie chciała tych aktów. A mam je! Ponadto musiałam udowodnić, że jestem wnuczką mojej babci. Przeto trzeba było przedstawić drzewo genealogiczne w aktach. Mój akt urodzenia, akt urodzenia i śmierci mojej mamy. Dobrze, że nie chcieli aktu urodzenia babci. Tego, o zgrozo, nie posiadam, Ale, co wprawiło pół urzędu w zachwyt, posiadam prastarą księgę Urzędu Stanu Cywilnego, w której RĘCZNIE zapisano fakt zawarcia związku małżeńskiego przez babcię i dziadka oraz urzędową rejestrację kolejnych dzieci. Chociaż tyle.

Generalnie moje państwo (co wydaje mi się już totalnym absurdem) chciało ode mnie wszelkich dowodów na JAKĄKOLWIEK pracę zarobkową, którą parałam się w całym życiu swym. Włącznie z wszelkimi: umowami o dzieło, umowami zlecenie, płatnymi praktykami i stażami. Z CALUŚKIEGO życia. I, przyznaję się, ocyganiłam tutaj moje państwo. Ale ja naprawdę nie zachowałam umowy o dzieło, kiedy 10 lat temu przez dwie noce liczyłam towar w supermarkecie. Jeśli tylko bym wiedziała, że 10 lat po tym fakcie moja babcia będzie żyła z Alzheimerem, a ja będę sierotą ubiegającą się oz zasiłek, z pewnością bym pieczołowicie przechowywała ten cenny dokument. Ale nie wiedziałam... Naprawdę. I kiedy kilka lat temu odbywałam medialny staż za grosze - nie wiedziałam, nie zachowałam. Powiedziałam zatem mojemu państwu tylko to, na co miałam papiery. Ale. Staram się. Próbuję. I naprawdę nie widzę związku między robieniem inwentury w wieku lat 20 i opieką w wieku lat niemal 30 nad babcią z otępieniem starczym. Ale może jestem nierozgarnięta.

Wszystko jednak, co miałam, zeznałam. W 26 (słownie: dwudziestu sześciu) załącznikach. Potem odwiedziła nas przemiła pani z opieki, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście zajmuję się babcią. Babcia zapewniała o tym tak gorliwie, że bałam się, iż kobieta w końcu pomyśli, że staruszka została przekupiona lub, co gorsze, zastraszona. Ale opinia była chyba ok, bo po odczekaniu odpowiedniego czasu otrzymałyśmy decyzję, iż państwo uznało, że rzeczywiście nie dam rady godzić opieki nad babcią z pracą zawodową, więc wesprze mnie finansowo i dodatkowo mój trud nagrodzi opłaceniem składek zdrowotnych i emerytalnych. Vivat! Kiedy nacieszyłam się tym faktem i złapałam mały oddech, ruszyłam raz jeszcze wszcząć całą procedurę. Bo poprzedni wniosek składałam pod koniec roku rozliczeniowego i decyzja była wydana do końca października. Żeby ten szał ciał mógł trwać nadal, jeszcze w październiku musiała złożyć (niemal) wszystko jeszcze raz. Na szczęście pokrewieństwo udowadnia się raz na zawsze, więc spraw rodzinnych nie trzeba było znów odgrzebywać. Państwu tym razem wystarczyło 12 (słownie: dwanaście) załączników. Opieka też już się nie fatygowała. Pofatyguje się za pół roku. I znów vivat - do końca października przyszłego roku babcia prawnie jest pod moją opieką, a ja pod opieką państwa.

* Babcia już odespała.

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 79 - Faza REN

Żyjemy. Nic nam nie jest. Tylko jakoś brakło zapału do pisania. Postaram się nadrobić, choć nie wiem, czy wytrwam. No to lecimy...

Jakiś czas temu. Kilka miesięcy temu. Byłyśmy z wizytą u okulisty. Wyczekaną wizytą. Dosłownie i w przenośni. Bo najpierw czekałyśmy na termin. A potem czekałyśmy na korytarzu, bo obsuwa była. Żeby dostać się na ów korytarz babcia musiała pokonać jedno piętro. Musiała i nie musiała. Jak się wtarabaniłyśmy, uprzejmy pan powiedział, że mogłyśmy jechać windą. "Nie zaszkodzi jej" rzuciłam. Pacjenci spojrzeli na mnie dziwnie. A co ja będę jej ruchu żałowała? Bez słowa poszłyśmy dalej. W kolejce do okulisty byłyśmy po równie leciwej, co babcia, kobiecie. Też była z obstawą. Obie dzielnie czekały. Babcia niekiedy chodziła po ścianach, jak już nudziło jej się siedzenie. Jak już prawie, prawie miałyśmy wchodzić, czyli gdy starsza pani odbywała już swoją wizytę, babcią mą zainteresowały się panie. Wcześniej jakoś serce ich nie bolało. Ale jak już miałyśmy wchodzić, to co im szkodzi. "A czemu pani nie weszła z babcią bez kolejki, tylko się męczy biedna kobieta...". "Przed nami była również starsza pani" - próbowałam być wielce uprzejma. Ale oczywiście mleko się rozlało i słusznie zostałam okrzyknięta wyrodną. "A czemu ona nie ma laski. Ja tak się boję, że ona zaraz się przewróci". "Pani jest młoda, to pani nie wie...". Na szczęście po chwili weszłyśmy do gabinetu.

Babcia była bardzo dzielna podczas badania. A najdzielniejsza była podczas USG oka. Położono ją na kozetce. Kazano zamknąć oczy. Zaczęło się badanie. Babcia obsztorcowała lekarza, że "co on jej porobił, co on jej porobił". Bo ziębiło powiekę. Głos babci powoli jednak milkł. Widziałam ją kontem oka. I ze wszystkich sił próbowałam nie parsknąć śmiechem. Domyślałam się bowiem, co się dzieje. Lekarz skończył badanie i zwinął sprzęt. Kazano babci wstać. "Ale babcia śpi" - mówię. "Co?". Podchodzę, budzę babcię, informuję ją, iż to nie jest jej łóżeczko. "Nie? A mi tu tak dobrze..."*.

Minęło trochę czasu i byłyśmy na integracyjnym spotkaniu Fundacji Mocni Miłością. Msza św., a następnie pogaduchy przy słodkościach. Babcia dość długo trzymała poziom i w miarę swoich możliwości była aktywna (w tym udzielała wywiadu dla lokalnego radia, o czym będzie osobny post, bo my - drodzy czytelnicy - podbijamy lokalne media). Ale poziom aktywności spadał z chwili na chwilę. Skończyło się na tym, że babcia zasnęła na siedząco. Trąby spod Jerycha nie byłyby jej w stanie obudzić. 

Jak zatem można wywnioskować - nie jest źle. Choć dobrze też nie jest. Bo:

* Byłyśmy potem w szpitalu zapisać się na termin zabiegu na zaćmę. Mamy to! Grudzień 2016. Dożyje, nie dożyje, dożyje, nie dożyje...