Rzutem na taśmę. Bo co se będę żałować. Babcia odsypia gwiazdorzenie*, lodówka pełna piwa, noc długa...
Od połowy września moje państwo zatwierdziło fakt, iż niedosprytność mojej babci sprawia, że nie mogę podjąć zatrudnienia ani jakiejkolwiek innej pracy zarobkowej, gdyż dwudziestoczterogodzinna opieka nad babcią jest jednak cholernie zajmująca. Hurra! Ale droga do tej decyzji łatwa nie była. Musiałam bowiem odwiedzić kilka urzędów (Urząd Skarbowy, Zakład Ubezpieczeń Społecznych, Państwowy Urząd Pracy), kolekcjonując kolejne zaświadczenia. Odwiedziłam także mojego byłego pracodawcę, a także biuro rachunkowe, które ogarnia dla niego księgowość. Bo co se będę żałować! JAk szaleć, to szaleć. Wyciągnęłam także wielki karton z pamiątkami rodzinnymi, by mogły ujrzeć światło dzienne akty urodzeń i zgonów praprzodków. Bo państwo, które i tak te informacje uzyskałoby jednym kliknięciem, musi mieć je ode mnie. W sumie dobre państwo, że sobie nie ufa. No to musiałam udowodnić, że rzeczywiście wszystkich dopadł pomór i żyją sobie beztrosko na zielonych pastwiskach. Czyli że babcia jest wdową i córka też żyje po drugiej stronie. Zapytałam jednak panią (bardzo miłą i niesamowicie wyrozumiałą - piszę to bardzo serio), czy akty zgonów babci rodziców też mam dać. No nie mogłam się powstrzymać. A jak babcia nie byłaby sierotą, hm? A ja nikczemnie chciałabym naciągnąć moje państwo na socjal, hm? Pani jednak nie chciała tych aktów. A mam je! Ponadto musiałam udowodnić, że jestem wnuczką mojej babci. Przeto trzeba było przedstawić drzewo genealogiczne w aktach. Mój akt urodzenia, akt urodzenia i śmierci mojej mamy. Dobrze, że nie chcieli aktu urodzenia babci. Tego, o zgrozo, nie posiadam, Ale, co wprawiło pół urzędu w zachwyt, posiadam prastarą księgę Urzędu Stanu Cywilnego, w której RĘCZNIE zapisano fakt zawarcia związku małżeńskiego przez babcię i dziadka oraz urzędową rejestrację kolejnych dzieci. Chociaż tyle.
Generalnie moje państwo (co wydaje mi się już totalnym absurdem) chciało ode mnie wszelkich dowodów na JAKĄKOLWIEK pracę zarobkową, którą parałam się w całym życiu swym. Włącznie z wszelkimi: umowami o dzieło, umowami zlecenie, płatnymi praktykami i stażami. Z CALUŚKIEGO życia. I, przyznaję się, ocyganiłam tutaj moje państwo. Ale ja naprawdę nie zachowałam umowy o dzieło, kiedy 10 lat temu przez dwie noce liczyłam towar w supermarkecie. Jeśli tylko bym wiedziała, że 10 lat po tym fakcie moja babcia będzie żyła z Alzheimerem, a ja będę sierotą ubiegającą się oz zasiłek, z pewnością bym pieczołowicie przechowywała ten cenny dokument. Ale nie wiedziałam... Naprawdę. I kiedy kilka lat temu odbywałam medialny staż za grosze - nie wiedziałam, nie zachowałam. Powiedziałam zatem mojemu państwu tylko to, na co miałam papiery. Ale. Staram się. Próbuję. I naprawdę nie widzę związku między robieniem inwentury w wieku lat 20 i opieką w wieku lat niemal 30 nad babcią z otępieniem starczym. Ale może jestem nierozgarnięta.
Wszystko jednak, co miałam, zeznałam. W 26 (słownie: dwudziestu sześciu) załącznikach. Potem odwiedziła nas przemiła pani z opieki, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście zajmuję się babcią. Babcia zapewniała o tym tak gorliwie, że bałam się, iż kobieta w końcu pomyśli, że staruszka została przekupiona lub, co gorsze, zastraszona. Ale opinia była chyba ok, bo po odczekaniu odpowiedniego czasu otrzymałyśmy decyzję, iż państwo uznało, że rzeczywiście nie dam rady godzić opieki nad babcią z pracą zawodową, więc wesprze mnie finansowo i dodatkowo mój trud nagrodzi opłaceniem składek zdrowotnych i emerytalnych. Vivat! Kiedy nacieszyłam się tym faktem i złapałam mały oddech, ruszyłam raz jeszcze wszcząć całą procedurę. Bo poprzedni wniosek składałam pod koniec roku rozliczeniowego i decyzja była wydana do końca października. Żeby ten szał ciał mógł trwać nadal, jeszcze w październiku musiała złożyć (niemal) wszystko jeszcze raz. Na szczęście pokrewieństwo udowadnia się raz na zawsze, więc spraw rodzinnych nie trzeba było znów odgrzebywać. Państwu tym razem wystarczyło 12 (słownie: dwanaście) załączników. Opieka też już się nie fatygowała. Pofatyguje się za pół roku. I znów vivat - do końca października przyszłego roku babcia prawnie jest pod moją opieką, a ja pod opieką państwa.
* Babcia już odespała.
No, to: hip hip hurra!
OdpowiedzUsuń