Front babciny, czyli gerontologia w praktyce

piątek, 31 marca 2017

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 104 - Chocolate choco choco 2

Ranek. Dokładnie 6.51. Babcia z głośnym wołaniem domaga się czekoladki. Jeszcze mamy. Zatem wygrzebuję się spod kołdry i zaspokajam nagłą babciną potrzebę. Powtórka następuje jeszcze o 6.59 i chwilę po siódmej. Gdy domaga się czwartej porcji, ignoruję, bo jednak są granice. Po chwili i tak się uspokaja.

Wczoraj z odsieczą wykąpaliśmy babcię. Bo odsieczy chyba spodobało się naginanie z nagą babcią po mieszkaniu. Wszystko oczywiście kulturalnie i bez uszczerbku dla jej zdrowia. Choć nie obyło się bez wrzasków, krzyków i protestów. Babcia nie cierpi być noszona przez kogokolwiek i w jakichkolwiek okolicznościach. Niestety nie da się inaczej. Powoli (no dobra, nie tak powoli...) problem z przemieszczaniem się ulega pogłębieniu. Zapierdalamy w dół niczym na torze saneczkarskim. Na obiad niemal nie dotarła do stołu. Zaczęła mi siadać na własnych nogach. Jakoś ją szarpnęłam, bo na szczęście do stołu był krok. Ale można było popłakać się z bezsilności. Chociaż waży ok. 40 kg. Ja 47 kg. Mam więc przewagę. Po obiedzie wróciła do swojego pokoju bez większych problemów.

Na kolację niemal doniosłyśmy z Brudną babcię do kuchni. Droga powrotna była minimalnie lepsza.

Brudna wpadła na pomysł, by przytachać wózek inwalidzki, który mamy w piwnicy. Chyba to będzie najlepsze rozwiązanie. Mimo wszystko chcę, żeby babcia opuszczała swój pokój. Poza tym karmienie przy stole jest o wiele łatwiejsze niż wykonywanie tej czynności w łóżku. Zwłaszcza tak, żeby nie upierdzielić wszystkiego dookoła.

Mamy zatem jazdę bez trzymanki. Tylko nie wiemy, po jakim torze jedziemy i w którym momencie się skończy.

poniedziałek, 27 marca 2017

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 103 - Chocolate choco choco.

5.52. Czyli dość wcześnie. Ze snu wyrywa mnie donośne wołanie "Obiecałaś mi czekoladkę, obiecałaś mi czekoladkę...!" Bogu dzięki pod ręką mam pół tabliczki gorzkiej czekolady. Daję babci kostkę. Układam na poduszce i przykrywam kołdrą, bo kołdrę miała pod sobą, a nogi na poduszce. Mymła czekoladę z zadowoleniem. Mymłając, pyta, czy dostanie jeszcze kostkę. Idę, chcę ją uraczyć, ale cóż...

- Nie teraz. Jak tą zjem.

No ok. Wracam do pokoju, odkładam kostkę czekolady, pakuję się pod kołdrę, po czym babcia informuje mnie, że teraz już może zjeść następną czekoladkę. Idę. Daję. Włażę pod kołdrę. Po chwili babcia pyta, czy dostanie jeszcze jedną. Pytanie oczywiście jest donośne i trwa, dopóki babcia nie poczuje w ustach smaku czekoladki. Oznajmia na szczęście, że teraz już może spać. I rzeczywiście na trzeciej się skończyło.

Miała przebłysk świadomości.

Ale żeby nie było tak radośnie. Kilka dni temu zaliczyłyśmy akcję z prawie wzywaniem pogotowia, gdyż przez pierwsze minuty wyglądało, jakby babcia dostała udaru, do czego jednak nie doszło, ale prawdopodobnie chwilowe niedokrwienie było. W sumie już nie pierwsze. Obeszło się więc bez pogotowia. Była jednak potrzebna odsiecz w celu pozbierania i ogarnięcia jej. Odsiecz przybyła w kilka minut i udało się doprowadzić babcię do pierwotnego stanu.

Poniżej prezentujemy najnowszy nabytek, czyli uroczy bidonik z Akuku ;-)



piątek, 3 marca 2017

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 102 - Przez nurty życia rzeki

Czytam. Czasem wracam do starszych postów i czytam. Po części z samouwielbienia dla własnej twórczości, po części, by zobaczyć, jak było jeszcze tak niedawno. Płyniemy z nurtem. Ale jeszcze się nie utopiłyśmy. Choć zmienia się to wszystko.

Na przykład ksiądz. Od lat babcia jest pod stałą domową opieką duszpasterską, którą kiedyś sam znajomy ksiądz zaproponował. I tak zostało. W ciągu tych nie wiem ilu już lat babcia przeszła przez ręce sześciu księży. Wiadomo, gdy była bardziej świadoma, to i pogadała z nimi i pożartowała. Ponadto nawet najbardziej wytrwali jej nie podołali - przeżyła. Trzeba bowiem wiedzieć, iż niektórzy mieli naprawdę dobrą rękę i pod ich opieką staruszkowie, dożywszy swych lat, spokojnie odchodzili do Ojca Niebieskiego niemal gromadnie. Do babci nikt nie ma ręki. Ale za to na wyżyny cierpliwości, wyrozumiałości i ogarnięcia wspinać się musi obecny babciny ksiądz. Bo łatwo nie jest. Miesiąc temu wspólnie z księdzem nawijałam, krzycząc odpowiednie kwestie do babcinego ucha. Nawet wykazywała pewną współpracę, wypowiadając jedną czy drugą formułkę. Dziś też udało mi się z nią przejść do pokoju, ale z racji, że od dwóch godzin trawiła obiad, to była na wyższym poziomie nieświadomości. Zaraz po tym, jak usiadła na krześle, zasnęła i w takim stanie czekałyśmy na księdza. Opłukałam więc ręce w zimnej wodzie, wytarłam i chłodnymi dłońmi dotknęłam jej twarzy. Wywołało to tylko pełen oburzenia protest. Zaprzestałam czynności. Przykryłam jej nogi kocem i uchyliłam okno, licząc na cud świeżego powietrza. Okno było otwarte do końca pierwszopiątkowych odwiedzin. Dziś darowaliśmy sobie krzyczenie do niej, ale Komunię przyjęła. Ksiądz poszedł, a ja zostałam z babcią śpiącą na krześle. Praktycznie bezwładną i nieskorą do współpracy. Zostawienie jej na krześle nie wchodziło jednak w grę. Przy dźwiękach protestów przesunęłam ją z krzesłem do mojej wersalki, przesadziłam, położyłam. Pod głowę dostała własną poduszką i przykryta została własną kołdrą. Po 20 minutach od wizyty ocknęła się na chwilę i mówi:

- Niedługo ksiądz przyjdzie.
- Tak. - potwierdzam, bo co mam zrobić.
- Może przyjść?
- Może.

Temat księdza się przebił.

Za to przed obiadem przewalała się na łóżku na wszystkie strony.

A przed śniadaniem sama wyszła z pokoju i poszła do kuchni. Szłam za nią niczym Anioł Stróż. Wprawdzie chciała iść do łazienki, o czym mnie poinformowała, ale i tak nieźle, zważywszy, że tego wyczynu dokonała pierwszy raz od dwóch miesięcy.

Jak widać, sama dba, by nie dostać odleżyn :)