W momencie gdy wczoraj przy poście kliknęłam "Opublikuj", babcia zasłabła. Zasłabła tylko trochę i na wózku, więc - jak to mówią - pół biedy. W sumie za bardzo nie miałam kogo wezwać na pomoc, bo przesadzenie babci z wózka na wc przy jednoczesnym ściągnięciu spodni od piżamy i pieluchomajetk, w których mógł być armagedon, przekraczało moje zdolności. W obliczu wezwania ruszyłam pod drzwi sąsiadki, która jest pielęgniarką. Sąsiadka akurat w domu była, a że postawna z niej kobieta i z takimi sytuacjami obeznana, zatem wszystko poszło sprawnie. Poza tym nie było armagedonu. Ale dostałam też garść informacji, że babcia jest osłabiona, blada i sucha, i powinna dostać kroplówki. Powinien babcię zobaczyć lekarz i może jakaś interna do tego by się przydała (że niby szpital).
Do szpitala babcia może iść po moim trupie. Żadna interna, która jest u nas jedną wielką patologią - nie dosyć, że babcię by tam wykończyli w przeciągu chwili, to jeszcze by ją sponiewierali. Jeśli w ogóle do domu by wróciła, to raczej w stanie już niewstawalnym, zapieluchowana i nie wiadomo co jeszcze. Żaden szpital zatem. Ale może jednak lekarz.
Zadzwoniłam do DD., bo to znajoma pielęgniarka. Kroplówki w razie czego można dawać w domu. O ile babcia pozwoli założyć sobie wenflon. Oczami wyobraźni już widziałam babcię spokojnie i bez protestów pozwalającą wbić sobie igłę i wenflon oraz kontemplującą spadające powoli krople. Taaa... Pewnym sposobem na dopojenie są także elektrolity. Brudna przytachała je wieczorem, żebym nie musiała babci zostawiać i biegać po aptekach. Przed chiwilą nawet zaczęły jej smakować, bo początki były trudne. Włącznie z tym, że na słowo "lekarstwo" zaczynała się krzywić i w bardzo światły sposób mówiła, że to będzie niedobre (i gdzie niby to zapominanie, kurna).
Lekarz zatem. Była 15.00. Lekarza już nie ma. Mogę czekać do 18.00 na wieczorynkę (która jest patologią równie wielką co interna) albo załatwić wizytę na następny dzień (czyli dziś). Babcia dochodziła do siebie w swoim łóżku, do którego dojechałyśmy naszym wozem (Bogu dzięki za ten sprzęt!). Postanowiłam czekać do dzisiaj.
Lekarka może nie była zbytnio zachwycona, ale zgodziła się przyjść. Osłuchała babcię, ziębiąc ją stetoskopem. Babcia żywo zaczęła protestować, wiercić się i drzeć ryja, więc ostatecznie musiałam trzymać ją za ręce, żeby badanie mogło być jako tako przeprowadzone, a sprzęt ocalony. Niechętnie, ale ciśnienie dała sobie zmierzyć (125/80). Lekarka ponadto z deka obejrzała babcię. I wydała werdykt, iż babcia wprawdzie jest trochę niedowodniona, ale tak w ogóle jest okazem zdrowia. Nie ma zaburzeń pracy serca, spuchniętych nóg i ma zajebiste ciśnienie. Żadne kroplówki nie są potrzebne, bo i tak zaraz kroplówkę by wysikała, a odwodnienie nie jest znaczne.
Schizofrenię. Mam schizofrenię. Komu wierzyć. Fakt, wczoraj babcia nie była w najlepszym stanie, ale zawsze tak wygląda jak ją zetnie nawet mały nieżyt żołądka. Ale jako pielęgniarka przebywa z chorymi w różnym stanie i wczoraj była bardzo poważna. Mam schizofrenię.
EDK to Ekstremalna Droga Krzyżowa. Ludzie idą z buta ponad 40 km w nocy. Nawet w jakimś momencie miałam przebłysk, żeby iść, ale przemyślałam to na trzeźwo i odpuściłam. W sumie dobrze. EDK mam na co dzień. Wrażeń mi nie brakuje, więc nie mam co szukać. Same przychodzą.
Ogarniam to picie, ale idzie nam słabo. Od rana babcia wypiła dopiero jakieś 600 ml, a w ciągu doby powinna minimum 1,5 litra. Jak to zrobić. Nastawiać budzik, wstawać w nocy i wtedy też ją poić, żeby wyrobić normę?