Front babciny, czyli gerontologia w praktyce

piątek, 18 grudnia 2015

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 82 - Z pazurem.

Wchodzę do domu. Babcia leży na podłodze. Ściślej: na dywanie w moim pokoju. Śpi. Obie nogi wciśnięte w jedną nogawkę. Trochę zmarzła. w jednym kącie korytarza leżą skarpetki totalnie mokre. W drugim kącie moje łapcie w identycznym stanie.

Albo: jestem w domu, oglądam film. Światła pogaszone, bo po co babcię budzić o 16. Po fakcie namacalnie dowiaduję się, iż niewiadomokiedy nasikała na dywan koło łóżka. Kawałek kołdry też był mokry. Nie wiem, jak to zrobiła, że dywan i kołdra. 

Niedawno też pod moją nieobecność zasikała część piżamy i taboret w kuchni. Pewnie pomyliła go z wc.

Trudno udaremniać jej niecne plany spania w dzień, bo musiałabym co trzy minuty mówić, że nie, nie może iść teraz spać, bo w nocy nie będzie spała itp. Wczoraj wieczorem byłam w stanie "przetrzymać" ją tak przez godzinę, ledwie powstrzymując się przed zamordowaniem jej. Dziś w nocy wstałam do niej tylko raz. Miła odmiana po kilku ostatnich nocach.

Nie chce jeść zup. Będę chyba karmić ją samym mięsem. Drapieżnik jeden. W sumie skoro zeżarta trucizna jej nie zaszkodziła*.

* Kleiłam kartki świąteczne. Jednym z elementów były suszone plastry cytryny i pomarańcza. Opryskane specjalnym lakierem do powierzchni wszelkich. Z jednej cytrynki, już upaćkanej klejem "Magikiem" zrezygnowałam. Położyłam ją więc na grzejniku, żeby klej wysechł. I zapomniałam. Dziś znalazłam kawałek wycyckanej skórki od cytrynki.
Choinka w tym roku miała być ozdobiona suszonymi owocami... Podejmuję jednak głęboką refleksję nad tym pomysłem.

czwartek, 26 listopada 2015

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 81 - Chillout.

Zbiór zmian wszelkich.

Babcia ślepnie. Na potęgę. Choć jest szansa, że w innym miejscu ściągną jej zaćmę nie za rok z kawałkiem, ale wcześniej. Jest nadzieja.

Ze ślepnięciem wiąże się system jedzenia. Z chlebem pokrojonym w kostki albo kiełbaską pokrojoną w plasterki sobie radzi. Jedno i drugie je rękoma. Tak jest jej "sładniej". Czyli łatwiej. Mięso (lub rybę) pokrojone w kawałki też je ręką. Albo widelcem, choć nie zawsze trafia z nadzianiem kawałka, więc czasem olewamy widelec. Naprawdę spożywanie posiłków rękoma idzie jej sprawniej. Zawsze można wymacać. Z ziemniakami jest pewien problem (podobnie z jajecznicą). Posługiwanie się w takiej sytuacji widelcem jest kłopotliwe, bo i tak niewiele jest w stanie nabrać, część ląduje na talerzu lub szlafroczku, reszta cudem trafia do ust, lecz jest to naprawdę znikoma ilość. I to nie zawsze. Raczej kończy się na kilku próbach. Łyżka też nie zawsze daje radę. Pozostaje zatem karmienie, więc coraz sprawniej ogarniam wspólne posiłki w takiej formie. W sumie jeden talerz wystarcza, bo babcia i tak prędzej czy później czuje pociąg do tego, co znajduje się na moim naczyniu. Poza tym jednak dzięki karmieniu bez przeszkód jestem w stanie wcisnąć w babcię większą ilość jedzenia. To na plus. To, czym ją nie nakarmię, wszama za pomocą własnych palców. Zmiany są jednak zauważalne. Jeszcze do niedawna zjadała samodzielnie jajko na miękko, ale obecnie jest to góra coraz bardziej nie do zdobycia. To także kwestia coraz słabszej sprawności manualnej. Karmienie jest niezbędne w tym przypadku.

Wykopuje się. Spod kołdry. Jakieś rady? Związać?

Więcej śpi. Bo zima. Ale na to akurat nie narzekam :). Chociaż niekiedy zdarza się jej udaremnić mi sen. Wówczas mniej się cieszę.

Niekiedy ma problem, żeby odnaleźć łazienkę. Na przykład jakiś czas temu usiadła na łóżku, myląc je z sedesem. Zdążyłam zareagować.

Je wszystko, co wpadnie jej w ręce. Na przykład karmę dla kota (odnotowałam dwa takie przypadki).

Wykazuje także postępującą niechęć do kąpieli, wyjąc w łazience niczym syrena alarmowa. W sumie nigdy nie paliła, to płuca ma zdrowe. Nawet bardzo. Ciekawe, co sąsiedzi na to. Na szczęście, kiedy pilnie trzeba ją umyć od pasa w dół, nie wbija paznokci w pralkę i umywalkę, zapierając się całą sobą, tylko włazi pod prysznic. Bardzo na szczęście. 

Stare nałogi...


...i nowe zabawki...


czwartek, 19 listopada 2015

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 80 - Opieka.

Rzutem na taśmę. Bo co se będę żałować. Babcia odsypia gwiazdorzenie*, lodówka pełna piwa, noc długa...

Od połowy września moje państwo zatwierdziło fakt, iż niedosprytność mojej babci sprawia, że nie mogę podjąć zatrudnienia ani jakiejkolwiek innej pracy zarobkowej, gdyż dwudziestoczterogodzinna opieka nad babcią jest jednak cholernie zajmująca. Hurra! Ale droga do tej decyzji łatwa nie była. Musiałam bowiem odwiedzić kilka urzędów (Urząd Skarbowy, Zakład Ubezpieczeń Społecznych, Państwowy Urząd Pracy), kolekcjonując kolejne zaświadczenia. Odwiedziłam także mojego byłego pracodawcę, a także biuro rachunkowe, które ogarnia dla niego księgowość. Bo co se będę żałować! JAk szaleć, to szaleć. Wyciągnęłam także wielki karton z pamiątkami rodzinnymi, by mogły ujrzeć światło dzienne akty urodzeń i zgonów praprzodków. Bo państwo, które i tak te informacje uzyskałoby jednym kliknięciem, musi mieć je ode mnie. W sumie dobre państwo, że sobie nie ufa. No to musiałam udowodnić, że rzeczywiście wszystkich dopadł pomór i żyją sobie beztrosko na zielonych pastwiskach. Czyli że babcia jest wdową i córka też żyje po drugiej stronie. Zapytałam jednak panią (bardzo miłą i niesamowicie wyrozumiałą - piszę to bardzo serio), czy akty zgonów babci rodziców też mam dać. No nie mogłam się powstrzymać. A jak babcia nie byłaby sierotą, hm? A ja nikczemnie chciałabym naciągnąć moje państwo na socjal, hm? Pani jednak nie chciała tych aktów. A mam je! Ponadto musiałam udowodnić, że jestem wnuczką mojej babci. Przeto trzeba było przedstawić drzewo genealogiczne w aktach. Mój akt urodzenia, akt urodzenia i śmierci mojej mamy. Dobrze, że nie chcieli aktu urodzenia babci. Tego, o zgrozo, nie posiadam, Ale, co wprawiło pół urzędu w zachwyt, posiadam prastarą księgę Urzędu Stanu Cywilnego, w której RĘCZNIE zapisano fakt zawarcia związku małżeńskiego przez babcię i dziadka oraz urzędową rejestrację kolejnych dzieci. Chociaż tyle.

Generalnie moje państwo (co wydaje mi się już totalnym absurdem) chciało ode mnie wszelkich dowodów na JAKĄKOLWIEK pracę zarobkową, którą parałam się w całym życiu swym. Włącznie z wszelkimi: umowami o dzieło, umowami zlecenie, płatnymi praktykami i stażami. Z CALUŚKIEGO życia. I, przyznaję się, ocyganiłam tutaj moje państwo. Ale ja naprawdę nie zachowałam umowy o dzieło, kiedy 10 lat temu przez dwie noce liczyłam towar w supermarkecie. Jeśli tylko bym wiedziała, że 10 lat po tym fakcie moja babcia będzie żyła z Alzheimerem, a ja będę sierotą ubiegającą się oz zasiłek, z pewnością bym pieczołowicie przechowywała ten cenny dokument. Ale nie wiedziałam... Naprawdę. I kiedy kilka lat temu odbywałam medialny staż za grosze - nie wiedziałam, nie zachowałam. Powiedziałam zatem mojemu państwu tylko to, na co miałam papiery. Ale. Staram się. Próbuję. I naprawdę nie widzę związku między robieniem inwentury w wieku lat 20 i opieką w wieku lat niemal 30 nad babcią z otępieniem starczym. Ale może jestem nierozgarnięta.

Wszystko jednak, co miałam, zeznałam. W 26 (słownie: dwudziestu sześciu) załącznikach. Potem odwiedziła nas przemiła pani z opieki, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście zajmuję się babcią. Babcia zapewniała o tym tak gorliwie, że bałam się, iż kobieta w końcu pomyśli, że staruszka została przekupiona lub, co gorsze, zastraszona. Ale opinia była chyba ok, bo po odczekaniu odpowiedniego czasu otrzymałyśmy decyzję, iż państwo uznało, że rzeczywiście nie dam rady godzić opieki nad babcią z pracą zawodową, więc wesprze mnie finansowo i dodatkowo mój trud nagrodzi opłaceniem składek zdrowotnych i emerytalnych. Vivat! Kiedy nacieszyłam się tym faktem i złapałam mały oddech, ruszyłam raz jeszcze wszcząć całą procedurę. Bo poprzedni wniosek składałam pod koniec roku rozliczeniowego i decyzja była wydana do końca października. Żeby ten szał ciał mógł trwać nadal, jeszcze w październiku musiała złożyć (niemal) wszystko jeszcze raz. Na szczęście pokrewieństwo udowadnia się raz na zawsze, więc spraw rodzinnych nie trzeba było znów odgrzebywać. Państwu tym razem wystarczyło 12 (słownie: dwanaście) załączników. Opieka też już się nie fatygowała. Pofatyguje się za pół roku. I znów vivat - do końca października przyszłego roku babcia prawnie jest pod moją opieką, a ja pod opieką państwa.

* Babcia już odespała.

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 79 - Faza REN

Żyjemy. Nic nam nie jest. Tylko jakoś brakło zapału do pisania. Postaram się nadrobić, choć nie wiem, czy wytrwam. No to lecimy...

Jakiś czas temu. Kilka miesięcy temu. Byłyśmy z wizytą u okulisty. Wyczekaną wizytą. Dosłownie i w przenośni. Bo najpierw czekałyśmy na termin. A potem czekałyśmy na korytarzu, bo obsuwa była. Żeby dostać się na ów korytarz babcia musiała pokonać jedno piętro. Musiała i nie musiała. Jak się wtarabaniłyśmy, uprzejmy pan powiedział, że mogłyśmy jechać windą. "Nie zaszkodzi jej" rzuciłam. Pacjenci spojrzeli na mnie dziwnie. A co ja będę jej ruchu żałowała? Bez słowa poszłyśmy dalej. W kolejce do okulisty byłyśmy po równie leciwej, co babcia, kobiecie. Też była z obstawą. Obie dzielnie czekały. Babcia niekiedy chodziła po ścianach, jak już nudziło jej się siedzenie. Jak już prawie, prawie miałyśmy wchodzić, czyli gdy starsza pani odbywała już swoją wizytę, babcią mą zainteresowały się panie. Wcześniej jakoś serce ich nie bolało. Ale jak już miałyśmy wchodzić, to co im szkodzi. "A czemu pani nie weszła z babcią bez kolejki, tylko się męczy biedna kobieta...". "Przed nami była również starsza pani" - próbowałam być wielce uprzejma. Ale oczywiście mleko się rozlało i słusznie zostałam okrzyknięta wyrodną. "A czemu ona nie ma laski. Ja tak się boję, że ona zaraz się przewróci". "Pani jest młoda, to pani nie wie...". Na szczęście po chwili weszłyśmy do gabinetu.

Babcia była bardzo dzielna podczas badania. A najdzielniejsza była podczas USG oka. Położono ją na kozetce. Kazano zamknąć oczy. Zaczęło się badanie. Babcia obsztorcowała lekarza, że "co on jej porobił, co on jej porobił". Bo ziębiło powiekę. Głos babci powoli jednak milkł. Widziałam ją kontem oka. I ze wszystkich sił próbowałam nie parsknąć śmiechem. Domyślałam się bowiem, co się dzieje. Lekarz skończył badanie i zwinął sprzęt. Kazano babci wstać. "Ale babcia śpi" - mówię. "Co?". Podchodzę, budzę babcię, informuję ją, iż to nie jest jej łóżeczko. "Nie? A mi tu tak dobrze..."*.

Minęło trochę czasu i byłyśmy na integracyjnym spotkaniu Fundacji Mocni Miłością. Msza św., a następnie pogaduchy przy słodkościach. Babcia dość długo trzymała poziom i w miarę swoich możliwości była aktywna (w tym udzielała wywiadu dla lokalnego radia, o czym będzie osobny post, bo my - drodzy czytelnicy - podbijamy lokalne media). Ale poziom aktywności spadał z chwili na chwilę. Skończyło się na tym, że babcia zasnęła na siedząco. Trąby spod Jerycha nie byłyby jej w stanie obudzić. 

Jak zatem można wywnioskować - nie jest źle. Choć dobrze też nie jest. Bo:

* Byłyśmy potem w szpitalu zapisać się na termin zabiegu na zaćmę. Mamy to! Grudzień 2016. Dożyje, nie dożyje, dożyje, nie dożyje...

niedziela, 5 lipca 2015

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 78 - Dziewczyna z szafy,

Godzina 2.43. Budzi mnie stukanie w kaloryferze. Próbuję je olać. W tym czasie dociera do mnie, że źródłem hałasu jest babcia. Nadal próbuję olać charakterystyczny dźwięk. Nie udaje się. Wstaję. Odrywam od kaloryfera i kładę do łóżka.

Mija kilka minut. Sytuacja się powtarza. Wstaję na pewnym ciśnieniu. Idę do jej pokoju. Patrzę. Babcia nurkuje w szafie. Wyciągam ją zatem z szafy i kładę do łóżka.

Mija następnych kilka minut. Nie, nie zdążyłam zasnąć. Wstaję. Odrywam od kaloryfera. Kładę do łóżka.

W tak zwanym międzyczasie zerkam na kota, czy czasem nie zdechł. Spadł wczoraj z parapetu (piętro trzecie) i pociągnął na dno... znaczy na ziemię... sporej wielkości korytko z kwiatami (moimi ULUBIONYMI kwiatami). Kot żyje, ale oznaki tegoż życia zbytnio z niego nie tryskają.

Babcia zasypia i tak wszyscy dosypiamy do jakiejś sensownej godziny. Kot pozostaje zachowawczo w wersalce*, a babcia oświadcza, iż chce się ubrać, bo "przecież nie będzie cały dzień chodzić w piżamie". No to ją przebrałam i cały czas elegancko chodzi w bluzce i spódnicy. Spałaszowała śniadanie i obiad. Pomiędzy jednym, a drugim posiłkiem nie omieszkała wprowadzić do organizmu pięciu ton niemytych czereśni, którymi jesteśmy zasypane, dzięki czemu babci jelita pracują na zwiększonych obrotach, pozbawiając ją rytualnego "bólu brzuszka".





Ostatnio nasza ulubiona rozrywka - układanie wyrazów i zdań z pomieszanych liter. Tutaj powstaje: "Bardzo lubimy ciasteczko, które jemy".



*Z przerwą na wizytę u weta, bo Kiko stanowczo odmówił spożywania płynów i pokarmów, a także zaniechał umycia się po wczorajszym upadku. Weta mamy na szczęście 5 minut od domu. Obdukcja wykazała, iż chodnik nieco wpłynął na kondycję przedniej łapy, co Kiko zakomunikował syczeniem, próbą odgryzienia weterynarzowi ręki oraz skopaniem go. Zaaplikowano mu zestaw zastrzyków, które zniósł dzielnie, i chyba dochodzi do siebie, bo o 13 skusił się na jedzenie. 



Kiko u weterynarza - długo czekaliśmy... (żeby uniknąć pytań, Kiko waży 5,8 kg)




niedziela, 7 czerwca 2015

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 77 - Kiedy ranne wstają zorze.

Budzę się rano. Nie, nie sama z siebie. A gdzie tam! Nie po emocjonującym meczu w ramach Ligii Światowej. Budzą mnie (od)głosy. Otwieram oczy. Na wprost widzę fotel. To akurat normalne. Mniej normalne jest, że na fotelu siedzi babcia. Odziana w mój szlafrok. I coś tam mruczy, gada, jęczy. A może kaszlała? Nie potrafię sobie przypomnieć. Wszak była godzina 4.00 z minutami. Wysyłam półprzytomnym głosem do łóżka. Przy okazji nie zapominając uświadomić jej, że ma zdjąć szlafrok. Zostawia go więc na fotelu i idzie do siebie. Ja "idę" (bo przecież nigdzie się nie ruszałam) spać dalej. Do rana zdąża jeszcze tłuc szklankami i garami w kuchni, budząc mnie oczywiście. Na co reaguję zdalnym (oczywiście) przekierowaniem jej do łóżka. Śpię dalej.

Budzi mnie ucisk wkoło ramion. Otwieram oczy. Nade mną twarz babci.

- Myślałam, że cię nie ma, a ty śpisz.

Znów zdalnie ją odsyłam. Zasypia około 7.00. Wyjątkowo wstaję o 7.30, walcząc przez pół godziny z budzikiem. Zazwyczaj (pff... "zazwyczaj" nie jest tutaj adekwatnym sformułowaniem; raczej powinno być "odkąd słońce wstaje wcześnie zawsze...") ranek prezentuje się jednak następująco. Babcia wstaje w okolicach godziny 4.00. Chodzi, pyta się o różne rzeczy, dzwoni szklankami, trzaska talerzami, szeleści papierami w różnych odstępach czasu, z przerwami na krótkie drzemki. Ja w półśnie odpowiadam, zaganiam do łóżka itd., ale nie ruszam się, nie wstaję. Olewam nawet wołanie o jedzenie, kwitując to stwierdzeniem po prostu faktu - Jest piąta! O tej godzinie się nie je! - Po trzech godzinach prowadzenia intensywnego życia babcia pada około godziny 7.00. Wtedy wstaję ja. 

sobota, 6 czerwca 2015

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 76 - Samodzielność.

Pozbierałam się nieco z egzystencjalnej rozsypy. I zdążyłam jeszcze po drodze zaliczyć dwie mniejsze. Między poprzednim, a tymże postem. Jest więc dość stabilnie. 

Uczymy się jednak pewnej samodzielności. Na użytek mój. Na okoliczności różne.

Jakiś czas temu dostałam jednodniowego rozstroju żołądka. Od jedzenia mnie odrzucało na odległość może nie świetlną, ale zbliżoną do takowej. Jakoś jednak siłą instynktu samozachowawczego byłam w stanie podać babci kanapki (robienie obiadu było w tym momencie czystą abstrakcją). Ale. Trzeba było zmienić babci gacie. Żywa byłam na tyle, żeby wyjąć je z szafki i poinstruować babcię o kolejności czynności. Pochylenie się do jej stóp groziło padnięciem na podłogę i zostaniem na niej. Wolałam nie ryzykować. A babcia jakoś sobie poradziła.

Nauka radzenia sobie nie zawsze ma jednak scenerię mrożącą krew w żyłach. Otóż:

- Jestem głodna, jestem głodna!!! - woła babcia, choć pół godziny wcześniej wychlipała trochę pomidorówki z kluskami.
- Nie dam ci teraz jeść, bo mam pomalowane paznokcie.
- To sama sobie wezmę.
- A co weźmiesz?
- Chlebka.
- Zrobisz sobie chlebek z czekoladką?
- Zrobię.

Wzięła sobie skibkę chleba. Podałam jej słoik. Poinstruowałam, gdzie jest nóż. No i zrobiła sobie kanapkę. Sama. Samodzielnie. Samodzielnie też zmieniła gacie, bo nadal nie zamierzałam narażać paznokci. Dajemy więc radę. Ale oficjalnie - żeby nie było - twierdzimy, że babcia potrzebuje pomocy w czynnościach samoobsługowych. Bo jak by wyszło na zewnątrz, że babcia sobie tak świetnie radzi, to by się jeszcze zablokowała procedura, w wyniku której będziemy miały na papierze, że babcia jest niepełnosprytna i musi mieć dozór.

wtorek, 26 maja 2015

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 75 - Wytrzymałość.

Opowiadam o babci. Tak normalnie. Że chodzi i ciągle o wszystko pyta. Że wszystko musi być na już. Zwłaszcza jedzenie. Jak nie ma, to wyje. Tak jak wyje pod prysznicem. Takie zwyczajne rzeczy. W sumie bez relacjonowania bardziej spektakularnych akcji. 13-latka pyta: jak ty to wytrzymujesz? 

Nie wiem*. Nie jest przecież najgorzej. Zazwyczaj jest całkiem znośnie. Choć w ostatnich dniach mam zniżkę. Po dwóch histeriach urządzonych w przeciągu dwóch dni na okoliczność mojego wyjścia z domu. Przedwczorajsza histeria cięższego kalibru została pokonana fortelem. Gdy była w łazience wyniosłam na klatkę schodową torbę i kurtkę. Wzięłam worek śmieci i powiedziałam, że idę je wyrzucić. Zgodziła się. Oczywiście poprosiła, żebym drzwi zamknęła na klucz. Ubierałam się potem już na klatce. Wczoraj nie było nawet źle. Tylko groziła, że wyjdzie z domu, jak mnie nie będzie. Ale przynajmniej nie robiła sobie krzywdy. Wyszłam i zamknęłam drzwi. Zostawiłam ją szarpiącą klamkę. Wieczorem były z babcią wolontariuszki, więc mogłam już wyjść legalnie. Odparować przez dwie godziny. Ale i tak po powrocie nie byłam w stanie pisać, chociaż powinnam szybciorem stworzyć dwa teksty. Nie pozwalało mi ciśnienie, które wróciło na swoje miejsce i krążąca babcia. Nakarmiłam. Pogasiłam światła. Poszłyśmy spać. Budzik zadzwonił przed 4.00. Taki miałam plan. Usiąść do pisania w ciszy i spokoju. Wstałam cicho. Babcia też. 

Przez trzy godziny pisania wstawałam/odrywałam się od klawiatury, żeby ją nakarmić (jeden raz), zmienić gacie (jeden raz), zobaczyć, czy nie demoluje kuchni (kilka razy), przykryć kołdrą (wiele razy), odpowiedzieć na podstawowe, egzystencjalne pytania (po wielokroć). Ale dałam radę. Do 7 udało mi się stworzyć pierwszy tekst. Zważywszy, że kilka razy gubiłam i odnajdywałam wątek, to i tak nieźle.

Ratuję się powtarzaniem sobie: inni mają gorzej, inni mają gorzej, inni mają gorzej... Nawet pomaga. Trzeba się wziąć w garść przecież.


*Trochę wiem. Bo tak zupełnie czysto po ludzku nie dała bym rady.

poniedziałek, 11 maja 2015

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 74 - Potrzeby ducha.

Siedzi przy kuchennym stole. Na nim kładzie wyprostowane ręce. Dłonie ułożone spodem do dołu.

- Będę tak trzymała, dokąd mi nie wyczyścisz. - słyszę zazwyczaj w najmniej odpowiednim momencie, więc najczęściej puszczam tę prośbę mimo uszu. Jeśli się da, przekierowuję babciną uwagę na inne tory. Nagła potrzeba czyszczenia paznokci jest jednak bardzo silna i zmiana tematu raczej się nie udaje. Czekam aż samo jej przejdzie i robię swoje. Przechodzi zazwyczaj dzięki temu, że babcia zaczyna zasypiać i następuje reset problemu. Czasem jednak się lituję. Na przykład dziś się ulitowałam. Obcięłam jej paznokcie. Oczyściłam. I opiłowałam. Full serwis.

- Lubię jak przy mnie coś robisz. - powtarza kilkakrotnie z pełnym radości spojrzeniem.
- Lubisz jak się tobą zajmuję?
- Tak.
- Masz taką potrzebę?
- Ducha.

Lubi też czesanie. I zawsze wszystko trwa za krótko. Potrzeby ducha są niezmierzone. Jak świat.


środa, 29 kwietnia 2015

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 73 - Egzamin.

Przerabianie "macierzyństwa" na osobie babci przeszło wczoraj przez kolejny etap. Poza zwyczajną codziennością, wyłuskałam do tej pory tylko jeden "matczyny" punt krytyczny - kiedy po raz pierwszy zostawiałam babcię z opiekunką i jechałam do pracy. Żołądek w gardle, bo jak to będzie. Czy się dogadają, czy sobie ze sobą poradzą. I w ogóle. Że obca osoba. Potem się już przyzwyczaiłam. Ale ten pierwszy dzień pamiętam doskonale.

Wczoraj wskoczyłyśmy na wyższy poziom. Wprawdzie babcia podchodziła do tematu ze słodką niewiedzą, bo regularnie po 5 minutach od podania informacji, gdzie jedziemy, zapominała o tym fakcie. Ale ja pamiętałam. I stresowałam się za nas dwie. Naprawdę miałam "spinę". Najbardziej dlatego, że nie wiedziałam, jak to wszystko będzie wyglądało...

Ale może od początku. Wczoraj miałyśmy wizytę u neurologa. U pani neurolog, ściślej rzecz ujmując. Żeby fakt, iż babciny mózg już nie pracuje na pełnych obrotach, mieć na papierze. Może dzięki temu uda się nam wyjść z czarnej dziury systemu, w której tkwimy. Pojechałyśmy więc na wizytę. W sumie domyślałam się trochę, że to może być taki egzamin. No i był.

Zaczęło się od prościzny - o imię i nazwisko, a także kraj, województwo i miasto, w którym się znajdujemy. Było niemal bezbłędnie. Chociaż odpowiedź "poznańskie" w przypadku województwa nie jest tak do końca błędna ;). Babcia poległa na czasoprzestrzeni. Pytania o rok, porę roku, miesiąc, dzień tygodnia pozostawały albo bez odpowiedzi, albo były po prostu błędne. Tak samo pytanie o to, na którym piętrze się znajdujemy. Odpowiedź "nie liczyłam" w przypadku parteru nie można uznać nawet za prawie poprawną. Za to matmę babcia zdała na 5-, czym zdobyła uznanie pani neurolog. Z nazywania przedmiotów i wykonywania prostych poleceń babcia zdobyła 100%. Odrysowywanie pięciokątów oceniłabym na 3+. Może 4-. 

Wisienką na tym egzaminacyjnym torcie okazało się niby banalne polecenie. Babcia dostała kartkę i długopis i miała napisać jedno zdanie. Jakiekolwiek. Babcia dopytuje, co. Cokolwiek - odpowiadamy z panią neurolog. Rozmawiamy, więc nie śledzę poczynań babci. Dopiero, gdy skończyła zerkam na kartkę. Uśmiecham się. Kobieta też patrzy. I też się uśmiechnęła. Co babcia wysmarowała? "Kocham Panią." "Panią" pisaną wielką literą. I z kropką na końcu.

wtorek, 17 marca 2015

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 72 - Dziewczyny.

Jakiś czas temu, molestowana z wszech stron, gnębiona i nękana przez różne osoby, że mam dać sobie pomóc, zgłosiłam siebie i babcię do Fundacji. Fundacja ta działająca na gruncie naszym lokalnym zajmuje się wysyłką wolontariuszy do domów starszych, chorych, samotnych tudzież pełni rolę koła ratunkowego dla rodzin zajmujących się tymiż. Się zatem łapałyśmy. Po wywiadzie środowiskowym, jaka pomoc byłaby dla nas najtrafniejsza, zostały nam przydzielone dwie dziewczyny, Wczoraj miały okazję z babcią (i z misiem) się zapoznać. Pierwsze spotkanie było pod okiem moim i "szefowej". Potem dziewczyny będą działały same. Ale wracając do wczoraj... Babcia wspięła się na wyżyny intelektualnych możliwości.

- A skąd ma pani tego misia? - zagaduje Hania.
- Dostałam na urodziny, jak miałam 9 miesięcy. Teraz mam 9 lat. - W tym momencie chowa twarz za misiem i uśmiecha się radośnie niczym dzieciak, któremu udało się zrobić jakiś żarcik.

Na koniec, gdy ekipa zbierała się do domu, babcia pożegnała je w nad wyraz elegancki sposób.

- Kiedy przyjdziecie?
- W poniedziałek.
- Będę czekała na was z cierpliwością. - chwila ciszy - Z niecierpliwością.

Zaopatrzę poniedziałkowe spotkania w kartki i zeszyty. Będą z babcią liczyć* i krzyżówkować.

* Jesteśmy obecnie na etapie dodawania i odejmowania do 40. Ja piszę działania, a babcia je rozwiązuje. 

poniedziałek, 16 marca 2015

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 71 - Noce i dnie

Żyjemy. Mamy się dobrze. Tyle że nuda u nas potworna. Przeziębienie przeszło i śladu po nim nie ma. Noce są różne. Jak to noce. Ale do zombie bardzo mi daleko, więc nie jest źle. We dnie pytanie się o wszystko postępuje nieco galopująco, zatem mamy sytuację, iż przy śniadaniu pytanie, czy można się napić towarzyszy niekiedy każdemu łykowi herbaty, a prośba o pozwolenie na jedzenie poprzedza każdą ćwiartkę kawałka chleba. Pokusa zamordowania babci występuje u mnie niezmiennie naprzemiennie z rozczuleniem na jej widok, kiedy patrzy tymi swoimi oczętami dziecka. Albo kiedy po prostu robi się bezradnie. Tak jak dwa tygodnie temu, w rocznicę śmierci mamy.

Na co dzień nie rozmawiamy o mamie. Dla babci to jest nieustannie temat trudny. I kiedy zostaje wygenerowany przez osoby spoza najbliższego otoczenia, babcia chowa się w sobie. Zamyka w swoim maleńkim świecie. I tyle. Ale na siłę również nie udaję, że tej przestrzeni nie ma. Była więc rocznica. Mówię babci, że byłam na cmentarzu i z jakiego powodu.

- A kwiatki kupiłaś?
- Kupiłam.
- A paciorek zmówiłaś?
- Zmówiłam.
- To dobrze. Trzeba zmówić paciorek.

I tyle tematu. Nic nie zapowiadało gradobicia. Po południu postanowiłam się zdrzemnąć. W przerwach z przymrużonych powiek widziałam, jak babcia "tłucze się" po pokoju. Nie może sobie znaleźć miejsca. Niespokojna jakaś. Pod wieczór sytuacja zaczęła się rozkręcać.

- Która godzina?
- Szósta.
- Ale wieczór czy rano?
- Wieczór.

Po chwili:

- Wiem, że już ci się pytałam, ale która godzina?
- Szósta.
- Ale wieczór czy rano?
- Wieczór.

Po kolejnej chwili:

- Wiem, że już ci się pytałam, ale to wieczór jest czy rano?
- Wieczór.

I tak kilka razy. Coraz bardziej jakaś taka niewyraźna. Nie pomagają nawet środki medialne, które zazwyczaj służą za ratunek w sytuacjach kryzysowych. Z oczu bije zagubienie.

- Co ci jest?
- Nie wiem. Coś mi się miesza w głowie. Głupieję chyba.

Przytulam tę kupkę bezradności, jaką w tym momencie jest.



(Nie)najnowszy miś spotkał się z czułym przyjęciem jakiś czas temu. 

poniedziałek, 5 stycznia 2015

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 70 - Do boju, do boju!

Przybyła lekarka. Osłuchała babcię z tyłu i z przodu. Obejrzała gardło. Posłuchała kaszlu. Wieści są dobre, że zaraza nie zdążyła jeszcze do oskrzeli się dobrać. Ale - jak zawyrokowała doktórka - organizm w tym wieku sam się nie obroni i trzeba mu pomóc. Na pomoc więc antybiotyk zaraz po obiedzie ruszy. Do tego syrop antykaszlowy. I flora bakteryjna, coby nie wyjałowić babci. Ale żeby jeszcze tę florę jako tako wspomóc, przytachałam do domu wielką siatę jogurtów. Będę nimi napychała babcię zamiast wafelków. Ponadto uzbroiłam się jeszcze w mały zapas pieluchomajtek i podkładów na prześcieradło, bo mokre gacie są wielkim sprzymierzeńcem zarazy. Pieluchomajtki zaczynają dobrze rokować na przyszłość, więc jest szansa, że się zadomowią. Mogą nieco ułatwić nam egzystencję, bo moczenie w ekspresowym tempie piżam, prześcieradeł, koców i co tam jeszcze pod ręką w łóżeczku jest nie napawało mnie optymizmem. Chyba jednak jest to do ogarnięcia, co odczuwam jakoś szczególnie od godziny 4:30 nad ranem.

Uzbrojone w tak potężny oręż, nie damy się zarazie, która - nie ma co ukrywać - nieco wzmogła moją troskę o babcię, osłabioną (osłabła troska, ale i babcia jak widać również - system naczyń powiązanych) szeregiem imprez wszelkich, zmuszających mnie do chodzenia spać w środku nocy i wstawania w środku dnia. Powoli jednak, choć z bólami, powraca normalny tryb dnia. To też dobrze wpłynie na walkę z zarazą.

niedziela, 4 stycznia 2015

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 69 - Nocny Złodziej

Przyszła. Wkradła się przez bose stopy wielokrotnie szorujące po podłodze. Przez zmarznięte łapki, które nie raz w nocy penetrowały wnętrze lodówki. Przez chodzenie po nocach bez szlafroczka tudzież w samej bluzce od piżamy. Przez spanie w nocy na zasikanym prześcieradle. Wszelkie drzwi i okna stały zatem dla niej otworem. Wlazła więc jakby ją kto prosił. I ukradła zdrowie. Mamy więc potworny kaszel, smaranie, jeszcze więcej zasikanych spodni od piżamy tudzież prześcieradeł. Bo przy takim kaszlu to jest jednak normalne. Przez tę połowę tygodnia walczyłyśmy o własnych siłach, ale przyjdzie nam zawołać na pomoc doktorów. Albo jedną lekarkę. Niech osłucha, opuka, ostuka, w gardło zajrzy, kaszlu posłucha i wyda jakieś skuteczne rozporządzenia. Będziemy toczyć boje. Na miarę możliwości, które (niestety) nie uwzględniają uziemienia babci w łóżku. Szczególnie w nocy. To musiałoby się wiązać z naszprycowaniem jej prochami. Bo przywiązać do łóżka się nie da. 

Do tego niepokojący, choć odzywający się co jakiś czas, ból w nodze (poza zwyczajowym bólem nóg).

Dziewiątka z przodu jednak swoje robi. I nic nie zmieni jej wylizywanie.