Przyszła. Wkradła się przez bose stopy wielokrotnie szorujące po podłodze. Przez zmarznięte łapki, które nie raz w nocy penetrowały wnętrze lodówki. Przez chodzenie po nocach bez szlafroczka tudzież w samej bluzce od piżamy. Przez spanie w nocy na zasikanym prześcieradle. Wszelkie drzwi i okna stały zatem dla niej otworem. Wlazła więc jakby ją kto prosił. I ukradła zdrowie. Mamy więc potworny kaszel, smaranie, jeszcze więcej zasikanych spodni od piżamy tudzież prześcieradeł. Bo przy takim kaszlu to jest jednak normalne. Przez tę połowę tygodnia walczyłyśmy o własnych siłach, ale przyjdzie nam zawołać na pomoc doktorów. Albo jedną lekarkę. Niech osłucha, opuka, ostuka, w gardło zajrzy, kaszlu posłucha i wyda jakieś skuteczne rozporządzenia. Będziemy toczyć boje. Na miarę możliwości, które (niestety) nie uwzględniają uziemienia babci w łóżku. Szczególnie w nocy. To musiałoby się wiązać z naszprycowaniem jej prochami. Bo przywiązać do łóżka się nie da.
Do tego niepokojący, choć odzywający się co jakiś czas, ból w nodze (poza zwyczajowym bólem nóg).
Dziewiątka z przodu jednak swoje robi. I nic nie zmieni jej wylizywanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz