Front babciny, czyli gerontologia w praktyce

czwartek, 30 listopada 2017

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 133 - Więcej szczęścia.

We wtorek miałam w planie iść wcześniej spać. Ale o 23.00 i 23.13 ktoś napieprzał do nas domofonem. Wcześniej, później i pomiędzy babcia się darła. Nastawiłam więc budzik, naćpałam babcię solidną dawką tramalu, zamknęłam drzwi od swojego pokoju i poszłam spać. Obudził mnie kot. W środku nocy - jak mniemałam, bo przecież budzik nastawiony na 4.00 jeszcze nie dzwonił. Wywaliłam sierściucha na klatkę. Z ciekawości zerknęłam na telefon. Połączenie od T., smsy... Patrzę na godzinę. 6.27 nieco mnie zszokowała. Budzik musiałam wyłączyć, dobijanie się do mnie za pośrednictwem telefonu niewiele mogło zdziałać, bo na noc go wyciszam. Domofon też już nie miał szans, skoro zabarykadowałam się w pokoju. Nie ma jednak tego złego. Do poradni dotarłam na 7.14. Okazało się, że internety kłamią i rejestracja jest od 7.30. Nie było dzikich tłumów. Nikogo nie było. Ostatecznie mamy termin na 31 stycznia, bo wprawdzie zapisy były od środy, ale wyprzedzili nas pacjenci, którzy już mieli za sobą jakąś wizytę. Pani w rejestracji powiedziała, by jednak zapytać lekarza, czy nas wcześniej nie przygarnie. W tym celu odbyłam po kilku godzinach ponowną wędrówkę do poradni. Nie, nie przygarnie nas wcześniej, o czym poinformował mnie w delikatnie rzecz ujmując, mało miły sposób. By wyleczyć wkurw po tym krótkim, acz intensywnym spotkaniu, zrobiłam sobie gorącą czekoladę i zeżarłam słodką babeczkę. 

A potem zadzwoniłam do NFZ. Tak, zadzwoniłam do Narodowego Funduszu Zdrowia. Nie wiedziałam, że tak można. A można. Chociaż bardzo sceptycznie podeszłam do tego pomysłu. Bo niby co za interes miałby NFZ w tym, by znaleźć nam wcześniejszy termin wizyty u ortopedy. Byłam przekonana, że znów okażę się intruzem, problemem i inne takie. Ale zadzwoniłam. I bardzo dobrze. Odebrała BARDZO miła kobieta. Powiedziała, że sprawę przekaże koledze i się ze mną skontaktują. I skontaktowali. Zadzwonił BARDZO miły pan. Wysłuchał cierpliwie w czym rzecz i podpowiedział, jak ogarnąć w sensowny sposób całą akcję. Zaczniemy więc jednak od skierowania na samo zdjęcie i zlecenia na przewóz karetką w celu tegoż zdjęcia zrobienia. Bo można tak. Jak już będziemy miały zdjęcie, to w razie potrzeby pan z NFZ pomoże nam znaleźć poradnię z wcześniejszym terminem konsultacji. No bajka. Jest nadzieja, że to wszystko jakoś da się zorganizować.

Zadziwił mnie ten NFZ. Doprawdy.

wtorek, 28 listopada 2017

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 132 - Jak dzwonić do poradni ortopedycznej.

Babcia nadal sama dopomina się o picie. Szczególnie nocami. Ale da się to przetrwać. Cień współpracy w ćwiczeniach nieco się oddalił, ale liczę, że wróci.

W niedziele mieliśmy wychodne z T. Na imprezę. Imieninową. Babcia na ponad 3 godziny została pod opieką. Kiedy po 21.00 wychodziliśmy, mówię do T. "Chodź, trzeba jeszcze babcię przewinąć". Takie klimaty.

Odwiedziłam wczoraj szpital. W celu zapisania babci do poradni ortopedycznej. Wzięłam numerek i ponad pół godziny czekałam do rejestracji. Kiedy przyszła kolej na mnie, pani bez słowa wzięła ode mnie skierowanie otagowane #bardzoniewiarygodniepilnasprawa i pokazała drugiej pani, po czym wróciła, oddała mi świstek i kazała jechać bezpośrednio na ortopedię. Tam od czekającej gawiedzi dowiedziałam się, że z rejestracji odsyłają do lekarza, a lekarz odsyła... też, bo nie ma limitów na ten rok. Zrezygnowałam więc z robienia z siebie idiotki i wróciłam do domu. W domu odpaliłam na kompie listę poradni ortopedycznych i zaczęłam dzwonić. W pierwszym miejscu dostałam się do kolejki oczekujących na połączenie z konsultantem, czyli rejestracją. Byłam 14. Czas oczekiwania - 5 minut. Włączyłam więc na głośnomówiący. Czekając, siedziałam na fejsie, czytałam Pani Bukowej "Wielki ogarniacz życia", piłam kawę i żarłam czekoladę. Dzwonienie po poradniach może być nawet przyjemne, jeśli odpowiednio się do tego podejdzie. Co jakiś czas głos w słuchawce informował mnie, która w danym momencie jestem w kolejce i jaki jest przewidywany czas oczekiwania. Gdy byłam 11, czas oczekiwania wynosił 1 minutę. Zaczęłam się zastanawiać, czy jak będę 9, to będzie to -1 minuta. A tu niespodzianka. Kiedy wskoczyłam na 9. miejsce w kolejce, czas oczekiwania wynosił 11 minut. Zakrzywienie czasoprzestrzeni na poziomie zaawansowanym. Doczekałam się jednak połączenia i dowiedziałam się, że zapisy na przyszły rok dopiero będą startować. Jest to nawet dobra wiadomość, zważywszy, że w pozostałych miejscach (o ile udało się do nich dodzwonić) terminy do ortopedy są na luty lub marzec. Mamy więc plan działania. T. w środku nocy zawiezie mnie pod poradnię, bym mogła tam koczować do jej otwarcia. Gdyby jednak nikt inny na to nie wpadł, przechowam się w pobliskim supermarkecie całodobowym i będę udawała, że robię zakupy. Podejrzewam jednak, że to może być taka czarna środa. Gorzej niż w galeriach, bo mimo wszystko chodzi o sprawy życia i śmierci. Ciekawe. Będzie relacja. Żebym tylko wstała...

Tego całego syfu z załatwianiem ortopedy przez NFZ można by uniknąć. Można by wziąć prywatną wizytę do domu (wiem, wiem, ortopedzi nie bardzo się do tego kwapią, ale niekiedy przydają się znajomi znajomych). Żeby jednak ta wizyta miała sens, musi być zdjęcie biodra. Samo w sobie też nie jest problemem. Niedaleko od nas można je zrobić. Też prywatnie. Za 50 zł. Zważywszy, że oszczędzamy na rehabilitacji, to nie byłby problem. Problemem jest TRANSPORT. Na wizytę w poradni pojedziemy karetką i wrócimy karetką. Na zdjęcie, które chciałabym wykonać prywatnie, nikt nas nie zawiezie. Trzeba by kombinować samemu. A nie wiadomo, co w tym biodrze siedzi i na ile babcię można wieźć zwykłym samochodem. Trzeba zatem walczyć o wizytę w poradni. 

sobota, 25 listopada 2017

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 131 - Poza schematem.

Walka trwa. O jedzenie - z tym jest różnie. O picie - też. Piąty dzień przeżywamy cień współpracy w boju z przykurczami. Babcia nawet mnie słucha i naprawdę daje z siebie tyle, na ile potworny ból i Alzheimer pozwalają. Bo ostatecznie jednak odpowiedzialność za rehabilitację spada na mnie. Z babcią jest jak z kołem fortuny. W czwartek przyjechał rehabilitant, pobył u nas 15 minut, ale babcia nie zamierzała ćwiczyć. Zbuntowała się na całego i tyle. Jedyny plus, że facet uczciwy i kasy nie wziął.

Ale ćwiczymy. Babcia przy każdym rozprostowaniu krzyczy lub płacze, więc po zgięciu nóg popija sok. W końcu zdziera gardło. Ja zdzieram gardło, próbując przekrzyczeć jej krzyk i nieco ją uspokoić, więc po chwili popijam wodę. Się nawodnimy przez te ćwiczenia. A sąsiedzi póki co nie dzwonią na policję.

W ogóle największe zainteresowanie gaszeniem pragnienia babcia wykazuje w nocy. Tak mniej więcej od 2-3 do większej ilości razy. Jak jest 2-3 razy to jest super. Przy większej częstotliwości odczuwam pewien niedosyt snu.

Oczywiście powinnam skakać z radości, że babcia tyle pije. Skakaliśmy więc wczoraj z T. Nad babcią. Gdyż nie wiadomo kiedy, ale ściągnęła pampersa i zasikała pół łóżka włącznie z sobą. Trzeba było przebrać prześcieradło, kołdrę i babcię. Do tego należało ją wykąpać (pierwsza moja kąpiel - do tej pory tylko robiłam za obserwatora). Ponadto okazuje się, że mocz w kontakcie z materacem przeciwodleżynowym zbryla się. Dość interesujące odkrycie. Takie więc atrakcje przyniósł nam piątkowy wieczór. T. był nawet wyrozumiały i w tych wyjątkowych okolicznościach pozwolił mi użyć kilku niecenzuralnych słów. Cóż. Normalni ludzie chodzą do kina albo włóczą się po knajpach. Amatorzy. My mamy pampersy, chusteczki dla niemowląt i butelki. Filmy pauzujemy, bo babcia woła pić albo nadmiernie się wierci i trzeba sprawdzić, czy nie wyłazi z wyra. Poczucie czarnego humoru nas jednak nie opuszcza. Chociaż nasze "opowieści z krypty" chyba niedługo zaczną nieco przerażać naszych znajomych. 

środa, 22 listopada 2017

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 130 - Bieg przez płotki, czyli nie znasz dnia ani godziny.

Zaczęło się. Dokładnie zaczęło się wczoraj przy obiedzie. Babcia postanowiła, że "idzie na obiad". A po chwili, że "musi iść siku". Jak mus, to mus. Najpierw wsadziła nogę między barierki. Tę złamaną. Zabolało. Bo co miało nie zaboleć. Uwolniłam girę, a dziurę zatkałam kocem. Lepiej zrobić nie mogłam. Noga, a za nią druga, szybko wspięły się po kocu i zaczęły wychylać się zza barierki. Jadłam więc obiad jedną ręką, drugą trzymając babcię, żeby nie wyszła z łóżka. Po chwili trzymałam ją, żeby nie ściągała pampersa. A następnie trzymałam ją, żeby nie ściągała koszuli. Na pytanie, czemu chce się rozebrać, usłyszałam: "bo idę spać". Nawet logiczne. W tak zwanym międzyczasie, trzymając babcię, spaliłam buraki. 

Mocowanie koca będzie bez sensu. Koc zsuwa się po barierce, bo nie ma pionowych szczebelek. Nadgarstki ma bardzo szczupłe, więc wiązanie jej może być niebezpieczne. I mimo wszystko jest traumatyczne. Ale oczywiście pierwszy argument jest istotniejszy. Z ćpaniem też jest ryzyko - babcia niestandardowo reaguje na prochy i tak naprawdę nie wiadomo, co i w jakim stopniu na nią działa. 

Z braku sensownego pomysłu i jednak pewnej konieczności zostawiliśmy wczoraj po południu śpiącą babcię, powierzając ją Bożej opiece i pojechaliśmy na zakupy. No risk, no fun. Na noc też jej nie zabezpieczyłam. Było super. Cała noc spokojna. Zastanawiam się, czy zawdzięczamy to zielonym bananom w zielonym Kubusiu. Dziś na śniadanie zjadła parówkę, a pielęgniarkę przywitała żarcikami i totalnym nieskarżeniem się na zastrzyk. Czyżby zielony eliksir zdrowia, szczęścia, pomyślności? 

Siedziałam sobie przedpołudniem w pokoju. Cisza i spokój. Zaglądam do babci (bo zaglądam teraz regularnie co jakiś czas), a tam taka sytuacja...


Robione na szybko, bo wiadomo...

wtorek, 21 listopada 2017

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 129 - Szybkonoga wielbłądzica.

Wczoraj zaliczyłyśmy kąpanie, podczas którego brykała dość żwawo po łóżku. Jeszcze trochę i będzie trzeba ją gonić.

Wieczorem rozerwała (przetartą już, to prawda) poszwę i wyciągnęła z niej sporą ilość kołdry.

W okolicach 1.00 w nocy obudziło mnie darcie się babci. Że jej zimno. Nie dziwię się. Znalazłam ją w nogach łóżka, rozebraną z koszuli, którą wcześniej miała na pęk związaną w kroku, by nic nie była w stanie zrobić z pampersem. Pęk jednak rozplątała, koszulę zdjęła, tak samo pampersa. Dociągnęłam ją na jej miejsce w łóżku i na powrót ubrałam we wszystko.

Około 4.00 wzywała pomocy. Też się nie dziwię. Zakleszczyła się, leżąc w poprzek łóżka. Chyba było jej nieco niewygodnie, zważywszy że znów pozbyła się pampersa. 

Biodro musi ją boleć zdecydowanie coraz mniej, skoro z taką intensywnością się przemieszcza. Zaczyna także kłaść się na boku, gdzie jest złamanie. "Będzie, będzie zabawa..." - choć może w nieco innym kontekście niż owa piosenka. "Szkoły" są dwie - wiązanie albo faszerowanie prochami. Przed nami przetestowanie przymocowania babci do łóżka za pomocą koca - mniej radykalne niż przywiązywanie rąk do łóżka. Może babcia nie poradzi sobie z milionem marynarskich węzłów, którymi przywiążę koc do łóżka. Bo na razie wędrowanie po ograniczonej barierką przestrzeni jej wystarcza. Ale jak długo? Czy nie przyjdzie jej czasem do głowy, by dokonać ekspansji całego pokoju? A to jest bardziej niż niewskazane.

Albo kupię jej hantle?

Niech nie zmyli ten spokojny wyraz twarzy...




poniedziałek, 20 listopada 2017

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 128 - Weekend na wojennej ścieżce.

Każdy dzień jest walką. Walką z wiatrakami. Babcia powinna ćwiczyć. Ale ćwiczyć nie chce. Zaczynają się więc przykurcze, co powoduje ból nóg realny albo domniemany i babcia jeszcze bardziej nie chce ćwiczyć. Chodzi o ćwiczenia nóg, bo ręce to ma sprawne, że ja pierdziele.
Walka odbywa się też o jedzenie i picie. Babcia chudnie jeszcze bardziej (tak, jest to możliwe). Na razie wykorzystuję metody w połowie siłowe, ale będzie trzeba to zmienić. Póki co z T. usłyszeliśmy, że chcemy ją otruć i "do cholery zostawcie mnie w spokoju" (babcia w ostatnich dniach dwa razy użyła słowa "cholera", a musi być naprawdę doprowadzona do ostateczności, by zacząć używać wulgaryzmów). Pozostałe rzeczy niestety powodują bunt i płacz. Weekend pod tym względem był koszmarny ze sporym niedoborem snu, przerywanego przez babcię do spółki z kotem. Ostatecznie przestałam się przejmować i na powrót zamykam drzwi od swojego pokoju, by zmniejszyć dopływ odgłosów wydawanych przez babcię. Czasem się udaje. Ale nie zawsze. Niekiedy drze się tak, że tylko pancerne drzwi by mi pomogły. 

Dziś w nocy. Było pewnie jakoś po 3.00, gdy babcia mnie wybudziła jęczeniem. Leżę, próbuję zasnąć, słyszę, jak babcia się wierci na materacu, ale nie sprawdzam - niech się wierci. Nagle słyszę pfff... - odgłos uchodzącego powietrza. A powietrze u nas może uchodzić tylko z jednej rzeczy - materaca przeciwodleżynowego. Zerwałam się więc z wyra w tempie ekspresowym, a u babci istny pościelowy Armagedon. Kołdra była zepchnięta na bok. Babcia okryła się za to kocem i dwiema poduszkami - jedną z nich, wielką i naprawdę ciężką, musiała wyjąć spod głowy i przerzucić na siebie. Do tego ściągnęła z materaca prześcieradło od strony głowy, a materac szarpała tak długo aż wyskoczył z rurek, robiąc charakterystyczne "pfff" i stawiając mnie na równe nogi. Trzeba było zatem uporządkować ten chaos. Do łóżka wróciłam o 3.40. Potem miałam jeszcze dwie pobudki - jedną zgotowaną przez babcię, drugą przez kota. Nie do końca się wysypiam. 

Natomiast dziś od rana babcia jest w najcudowniejszym humorze, gada cały czas, śmieje się i dopomina o uwagę oraz czułości. 

Mówi o tym, że niedługo pójdzie do domu, bo mama będzie się o nią martwić, a ja mam ją odprowadzić. Trochę ją głaszczę i odpowiadam na pytania. W pewnym momencie babcia pyta - A jak ty w ogóle masz na imię? Nie da się nie mieć złudzeń, że jesteśmy na zupełnie innym etapie. Aha, i głucha też jest coraz bardziej.

środa, 15 listopada 2017

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 127 - Dlaczego tak NAPRAWDĘ babcia złamała biodro.

Zdarzeń wersja pierwsza:

Kot. Ta szuja od dawna nienawidziła babci. Początkowo, gdy babcia była na chodzie, wdawał się z nią w bójki. Ostatnimi czasy bezczelnie wyżerał jej jedzenie z talerza podczas posiłku. Gdy na chwilę odwróciłam wzrok, wskakiwał na stół i pakował pysk w to, co aktualnie znajdowało się przed babcią. Sądzę, że to on ją przewrócił. Obecnie, gdy przy babci jest coś robione, a ona jęczy, krzyczy i zawodzi, kot wchodzi do pokoju, chwilę syci się tym widokiem i wychodzi.

Zdarzeń wersja druga:

Mieliśmy to z T. zachować dla siebie, gdyż jesteśmy jedynymi świadkami tego dialogu, ale może prawda powinna ujrzeć światło dzienne. Było to w zeszłym tygodniu. Robię coś przy babci, ona jęczy z bólu.
- Boli mnie noga. - skarży się.
- Bo masz złamaną nóżkę. - wyjaśniam.
- Dlaczego złamałaś mi nóżkę? - pyta ze stoickim spokojem okroszonym lekkim zdziwieniem.



Jakość trochę słaba, ale czasu było mało, żeby uchwycić moment.

wtorek, 14 listopada 2017

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 126 - Łosoś "nie bardzo" i inne atrakcje.

Wśród słoiczków, które dostaliśmy, były też warzywa z łososiem w pomidorach. Wczoraj po wciągnięciu jednej łyżeczki babcia stwierdziła, że "nie bardzo". Chciałam dać jej resztę śliwek, ale już nie chciało mi się ogrzewać ich w ciepłej wodzie. Babcia zatem śliwek też nie chciała, "bo zimne". Za to wciągnęła na obiad trochę ziemniaków z kotletem mielonym.

W nocy miała być wyciszona. Takie było założenie, zważywszy, że ma wspomagacze od lekarki. Cóż. Wspomogłam ją przed północą, a o 2.50 obudziło mnie darcie na pół osiedla. Wołała zdrobniale swojego nieżyjącego syna: "Wojtuś, Wojtuś...". Nie chciało mi się wstać, ale wyła niczym syrena. Ku mojemu zaskoczeniu zastałam babcię rozebraną ze wszystkiego - piżamy, pampersa, bandaża elastycznego, który był owinięty wokół kostki i zabezpieczał wneflon (bo jednak jeszcze próbujemy ciągnąć temat kroplówek). Wenflon także był zdemontowany. Pozostało mi zatem ubrać i przewinąć ją pierwszy raz bez dodatkowej pary rąk. Jakoś poszło. Potem jeszcze kilka razy krzyczała, wołała jakąś Marysię itp. W tak zwanym międzyczasie jednak spałam, więc nie jest najgorzej. Rano dla odmiany babcia rozszarpała czystego i suchego pampersa, więc drugi raz przewijałam ją samodzielnie, a przy okazji przesmarowałam i przemasowałam. Gdy przyszła pielęgniarka - dziś wyjątkowo w zastępstwie inna - miała do zrobienia tylko zastrzyk.

Na śniadanie miała kaszkę. Około 8.00. Więc przed pielęgniarką. Po 3 godzinach dostała drugie śniadanie. Prozdrowotnie kupiłam jej suszone śliwki z BoboVity i - tu kompletne zaskoczenie - wciągnęła cały słoiczek na JEDNYM rzucie. Niewiarygodne. Po śliwkach udało nawet się nam poćwiczyć (bez wielkiego buntu), a na koniec dobiłam ją jeszcze masowaniem i oklepywaniem, by pozwolić spać do obiadu. Na obiad wciągnęła ziemniaki z mielonym i dopycha od czasu do czasu nutridrinkiem, co daje w sumie cztery posiłki, a póki co jest 15.30.

[Godzinę później]

Znów musiałam ją przewinąć, bo rozszarpała kolejnego pampersa. Zaczynam liczyć straty.

[Jakiś czas potem]

Monolog nie-wewnętrzny:

"[...] Ten mały chce coś jeść. Chce coś do zjedzenia. Michałek, a ty co? Będziesz jadł z nami wszystkimi? Wuja umiesz wystrugać takie ładne świece, to będzie widno w chałupie i wkoło chałupy. Co masz jednego kuzyna czy więcej?" [Nie nadążam notować, monolog płynie szybko]. "Chłopaki są fajne, grzeczne. Połobuzują, jak to łobuziaki, pokrzyczą, pośpiewają, potem się pokładą jak śledzie czy jak ryby i potem śpią do rana jak susły. Zosia, chcesz tutaj przyjść do środka między mnie, a ciocie? Chodź tu się usadowisz w środku między nami. A to już szarówka, to już ich nie znasz i nie poznasz tak prędko. A w dzień jest ich więcej, jak tych myszy na strychu" [itd.].

Ma gadane. Historie płyną wartko i przechodzą jedna w drugą. W takim momencie przybyła dziś Brudna, by w zastępstwie za T. pomóc przy masowaniu i oklepywaniu. I dobrze, bo babcia nie miała ochoty na zabiegi. W związku z tym próbowała Brudną chlasnąć oraz ugryźć. Na szczęście Brudna lubi samą siebie, więc nie dała się sponiewierać babci. 

Mnie babcia chciała użreć wczoraj, jak ją trzymałam podczas zastrzyku.

Z innych informacji: babcia już mnie nie poznaje; jestem jedną z wielu pań, które coś tam przy niej robią; zorientowałam się w sobotę.

Wczoraj byłam u fryzjera. Mycie, cięcie i czesanie. Pełen pakiet. Dzięki temu wrócił mi humor. Po weekendzie, który był nieco do dupy. 

Przyszło radyjko, które zamówił T. Kazał mi je rozkminić. Rozkminiłam w połowie, czyli umiem włączyć i wyłączyć.



Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 125 - Nie tylko Gjeilo.

Chwyciła za serce... (Z równie chwytającego za serce filmu "Bracie, gdzie jesteś?")

Jest tam ciemność i mętna strona życia
Jest tam światłość i słoneczna strona, także
Chociaż spotykamy się z ciemnością i niezgodą
Słoneczną stronę również możemy oglądać
Refren:
Pozostańmy po słonecznej stronie, zawsze po słonecznej stronie,
Pozostańmy po słonecznej stronie życia
To nam pomoże każdego dnia, rozświetli wszystkie drogi
Jeżeli pozostaniemy po słonecznej stronie życia
Burza i szał zepsuły dzisiejszy dzień,
Niszcząc nadzieję, którą żeśmy miłowali tak drogą;
Chmury i burze w swoim czasie odejdą,
a słońce ponownie rozbłyśnie jasno i czysto.
Powitajcie nas wraz z pieśnią nadziei każdego dnia
Choć chwile będą zachmurzone i pełne lęku
Ufajmy zawsze naszemu Zbawicielowi
Który wszystkich ma w swojej opiece
Refren:
Pozostańmy po słonecznej stronie, zawsze po słonecznej stronie,
Pozostańmy po słonecznej stronie życia
To nam pomoże każdego dnia, rozświetli wszystkie drogi
Jeżeli pozostaniemy po słonecznej stronie życia.

poniedziałek, 13 listopada 2017

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 124 - Weekend.

W weekend pielęgniarka środowiskowa ma wolne. Wiadomo. Żeby jednak przewinąć babcię i dać jej zastrzyk, potrzeba czterech rąk. W sobotę i niedzielę pomagał więc T. Trzymał babci ręce, gdy wbijałam jej strzykawkę w brzuch (tak, już wie, że jej ręce musi trzymać z daleka od miejsca, gdzie daję zastrzyk - bardzo z daleka i bardzo mocno). Przewijanie też idzie nam już całkiem nieźle. W pojeniu zdecydowanie jest lepszy ode mnie. Sądzę, że to przez zdecydowanie większe pokłady cierpliwości.

Mamy pewne trudności z jedzeniem. W sobotę babcia wciągnęła tylko kaszkę na śniadanie. Po południu była tak rozeźlona i zbuntowana, bo chciałam z nią poćwiczyć, że już nic nie dało się zrobić. Nawet pić nie chciała. Ledwo udało się wcisnąć jej tramal. Masakra. Wkurw total u mnie i u niej. W niedzielę rano znów kaszka, choć w mniejszej ilości niż poprzedniego dnia. Za to wieczorem na raty zjadła cały słoiczek gruszek Williamsa dla niemowląt. Jak wygląda zatem jedzenie. Żarło stoi u babci. Co kilka minut idę do niej, mówię, że mam coś dobrego, żeby spróbowała, że będziemy teraz jadły śniadanko czy kolację (mówię to za każdym razem, gdy do niej wchodzę). Potem babcia wciąga jedną, dwie lub trzy łyżeczki. Maksymalnie doszłyśmy do pięciu łyżeczek przy jednym podejściu. Przy każdej łyżeczce milion razy powtarzam, żeby otworzyła buzię. Czasem wystarcza pół miliona. W ten sposób dziś rano w ciągu godziny zjadła 3/4 słoiczka śliwek. Słoiczek w sumie zawiera 125 gramów. Walczymy. Na wszelki wypadek kupię jednak strzykawki i w ten sposób będę wspomagała dokarmianie, jeśli tradycyjne sposoby okażą się zawodne.

Babci służy muzyka. Zdecydowanie. Gjeilo czy Whitacre dają radę. Póki co puszczam jej od czasu do czasu z laptopa, ale T. już zamówił radyjko z wejściem usb, więc babcia będzie miała swój własny, osobisty sprzęt grający. 


Zdjęcie z soboty, więc dość aktualne. Ten śmieszny wężyk to oczywiście kroplówka.

W sobotni i niedzielny wieczór trochę się ukulturalniałam. Przydało się.

piątek, 10 listopada 2017

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 123 - Czyżby długo oczekiwana stabilizacja?

Tej kolacji to wczoraj babcia nawet nie ruszyła. Takie zwieńczenie tego dnia.

Dziś za trzecim podejściem udało się załatwić (czyt. złożyć właściwe papiery z wszystkimi datami, podpisami i pieczątkami) długoterminową opiekę pielęgniarską. Teraz pozostaje czekać na telefon. Kilka tygodniu lub miesięcy. 

Z jedzeniem minimalnie lepiej. Może trochę się rozkręci. Ale złudzeń nie mam. Szału pewnie nie będzie.

Wenflon wbity na nowo. Jutro ostatnia kroplówka. Babcia jest nawodniona, więc na razie robimy przerwę.

Szukamy ortopedy, bo za 5 tygodni musimy ogarnąć kontrolę.

Adrenalina schodzi dalej. Powoli kończą się rzeczy, za którymi trzeba biegać i je organizować. Zostaje karmienie, przewijanie, oklepywanie, masowanie i rehabilitacja. Czyżby stabilizacja? Żyć, nie umierać.


czwartek, 9 listopada 2017

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 122 - To był (prawie) dobry dzień.

Już wczoraj wieczorem wiedziałam, że dziś będzie bardzo intensywnie.

Rano od rodzinnej dowiedziałam się, że zlecenie samo w sobie jest pilne i nie potrzeba niczego dopisywać. Skalę Bartela ustala pielęgniarka rodzinna - już to mamy! Babcia na 100 możliwych punktów zdobyła 5, więc może jednak się zlitują.

Tak zaczął się mój dzień.

Dzień babci zaczął się wizytą pielęgniarki środowiskowej i nawet było nieźle. Babcia po wszelkich zabiegach sama wyprostowała nogę ze złamaniem. Potem poszła kroplówka. W tym czasie wciągnęła pół szklanki zmiksowanej zupy pomidorowej z solidnym kawałem gotowanej marchewki i pora. Od upadku nie zjadła tyle na jeden raz. Gdy miała jechać w górę do pozycji siedzącej na naszym elektrycznym sprzęcie, uprzedziłam ją, że będzie bolała ją noga. Naduszam przycisk, babcia sunie coraz bardziej, ale nie krzyczy i w ogóle zero reakcji bólowej.

- Nie bolało cię?- pytam.
- Bolało.
- Ale nie krzyczałaś.
- A co ja dziecko jestem?

Po śniadaniu gładko łyknęła prochy i gdy podsypiała, zapodałam jej trochę muzykoterapii. Ola Gjejlo jest idealny. Kochamy go obie. Leciała, kroplówka, leciał Ola Gjejlo, więc i babcia odleciała.

Są też smutki. Nie załapałam się do fryzjera. Muszę poczekać do przyszłego tygodnia. Życie jest ciężkie.

Przed rehabilitacją miałyśmy wizytę księdza. Babcia dzielnie modliła się razem z nami. Na pytanie, czy przyjmie Komunię, odpowiedziała, że nie była u spowiedzi, ale dała się przekonać, że do Komunii przystąpić może. Poszło nawet gładko.

Niedługo po księdzu przyszedł bardzo sympatyczny rehabilitant. Babcia ćwiczyła dzielnie, prostując i zginając także złamaną nogę. By ćwiczyć ręce, dostała polecenie, by splecenia rąk jak do modlitwy. No trafił w dziesiątkę, bo potem przy jakiejś okazji zrobiła też znak krzyża, a po drodze dwa razy się modliła. Wisienką na torcie okazało się rozstanie - na koniec babcia powiedziała do rehabilitanta "kocham księdza". Sympatyczny rehabilitant stwierdził, że czegoś takiego to jeszcze nie usłyszał. Mamy tę moc. Nikt nam nie dorówna.

Byliśmy z T. załatwić pielęgniarską opiekę długoterminową. Ze skierowaniem i skalą Bartela. Ale nie na tym druku, który przywieźliśmy. TEN właściwy ma dopisek załącznik nr 3 do Rozporządzenia Ministra Zdrowie z dnia 22 listopada 2013 r. I ma miejsce na podpis lekarza, bo lekarz pod skalą Bartela musi się podpisać i podstęplować. I musi być słowo PILNE na skierowaniu, bo inaczej to będziemy czekać rok. A tak to tylko 3-4 miesiące. I w ogóle to babcia jest w bardzo dobrym stanie, bo ma aż 5 punktów, a niektórzy mają zero. Są bardziej chorzy ludzie od babci. 

Jutro zatem będę naginała znowu do przychodni po to, żeby za kilka miesięcy jakaś kobieta zjawiła się u babci 4 razy w tygodniu na 15 minut, by zmienić jej pampersa i poklepać po plecach.

Wraca babci apetyt. Z pewnymi protestami, ale wciągnęła na obiad kolejne pół szklanki papki - zupa pomidorowa, marchew, por i kurczak. Nawet niezłe to. Próbowałam, więc wiem.

A jednak wyrwała sobie wenflon. Jutro będzie trzeba wbić nowy. Może jednak w nogę?

Dzień zakończyłyśmy kąpielą w łóżku (zawsze mnie fascynowało, jak to się robi - już wiem) i montażem materaca przeciwodleżynowego.

Babcia sobie wyje. Ja jestem skonana po dzisiejszym dniu. Właśnie zdałam sobie sprawę, że od pięciu dni działam na totalnej adrenalinie i wystarczyło kilka kolejnych drobiazgów, żebym się trochę rozjechała. A jeszcze przed nami kolacja... Przed babcią znaczy. Zajebiście.



środa, 8 listopada 2017

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 121 - Ona temu winna.

Noc była spokojniejsza od poprzedniej. Babcia wybudziła się tylko dwa razy, a od 4.00 spała twardo do rana. Przed przyjściem pielęgniarki samodzielnie podciągnęła się na rękach do pozycji siedzącej, nie krzycząc przy tym na całe osiedle. W ogóle nie krzycząc. Krzyku o picie nie liczę. Gorzej było, gdy przyszła pielęgniarka z zimnymi rękoma. Ale tu również zauważam pewien postęp. Chociaż przy zastrzyku jednak machała rękoma z taką siłą, że ledwo udało mi się ją utrzymać. Prawie obyło się bez masowania, ale (helloł) pielęgniarka ma to w zaleceniu, więc... Trzeba być twardym w tym świecie i o swoje walczyć.

Z piciem nie jest najgorzej, ale z jedzeniem nadal kiepsko. Muszę ogarnąć półpłynne posiłki na razie, bo gryzienie nie stanowi ulubionego zajęcia babci.

W pewnym momencie byłam w pokoju, babcia sobie jęczała, by nagle stwierdzić: "ale bałaganu sobie narobiłam". Nie mogę się nie zgodzić. Dobrze chociaż że się przyznała. 

Siedzę sobie właśnie przy niej z laptopem na kolanach i pilnuję, żeby nie wyrwała sobie wenflonu - zaliczyłyśmy dwie takie próby. Wężyk od kroplówki też jest bardzo ciekawy. Ale dostała do zabawy jakiś element opakowania od kroplówkowego oprzyrządowania i już jej łapki zostały zaspokojone. Właśnie tak - babcia jest pod kroplówką. To w ramach tej pomocy, która napływa do nas ze wszystkich stron. Jesteśmy zalane lawiną podpowiedzi i różnych form pomocy. To niesamowicie ułatwia nam życie, gdy trzeba walczyć z systemem.



[Jakiś czas potem].

Byliśmy z T. załatwić pielęgniarską opiekę długoterminową, ale na zleceniu zabrakło skali Bartel oraz słowa "PILNE". Jutro znów muszę wstać skoro świt i naginać do przychodni. Chyba zacznę pić kawę z rodzinną i zagryzać ciasteczka, bo widzę się z nią częściej niż z przyjaciółmi.

Mamy już materac przeciwodleżynowy. Znalazł się sponsor na dopłatę do tego dobrodziejstwa. Bardzo dziękujemy sponsorowi. Materac będziemy montować jutro lub w piątek na osiem rąk, bo trzeba coś zrobić w tym czasie z babcią. Do montażu zaangażowałam Brudną i B. (tego od niegdysiejszych kąpieli), więc razem z T. jest nas czwórka (w tym dwóch facetów), więc jest szansa na powodzenie przedsięwzięcia.

Mamy też już na jutro umówionych rehabilitanta oraz księdza. Za wizytę pierwszego wybulimy pewną kasę, bo na NFZ dopiero terminy na kwiecień, a chyba nie chcę szukać nie wiadomo gdzie, skoro ci okazali się nad wyraz konkretni. Wizyta drugiego jest za dziękuję. W ogóle dochodzę do wniosku, że od niedzieli wokół babci kręci się sporo facetów. Nie wiem, czy już powinnam się tym martwić. Serce wprawdzie ma bardzo zdrowe, ale swoje lata też ma... 


wtorek, 7 listopada 2017

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 120 - Szczęścia w nieszczęściu.

Mimo wszystko mamy jednak trochę szczęścia w tym całym nieszczęściu. Mamy sztab ludzi, którzy służą na różne sposoby - modlitwą, mentalnym wsparciem, radą, załatwianiem potrzebnych rzeczy i zdobywaniem kolejnych kontaktów, a także konkretną i namacalną pomocą.

System generalnie nam nie sprzyja. Babcia nie łapie się na objęcie jej opieką hospicjum domowego, więc wszystko trzeba ogarnąć osobno. Mamy już zlecenie na pielęgniarską opiekę długoterminową, na którą czeka się też długo. Jutro będę więc żebrała, żeby może udało się to trochę przyspieszyć ze względu na tragiczność naszego położenia. Szukam rehabilitanta i ogarniam temat materaca przeciwodleżynowego. Masuję i oklepuję.

Jestem geniuszem. Babcia miała ogromny problem z piciem, bo dotychczasowe sposoby w pozycji leżącej (najwygodniejszej do spokojnego zaspokojenia pragnienia) totalnie się nie sprawdzały. I olśniło mnie - butelka ze smoczkiem! W sklepie okazało się, że wybór jest spory i nie musi to być smoczek, ale dzióbek przypominający smoczek. Do tego butelka jest z uchwytami i ma miarkę, więc wiem, ile babcia wypiła płynu. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę - dudliła z rąk T. aż miło. Bo to T. ją poił. Pomysł z butelką zdecydowanie poprawił mi nastrój. Do tego wieczorem, gdy ją ogarnialiśmy, nie darła się tak jak wczoraj i nie wpadła w totalną histerię jak dziś rano. Bo ranek z pielęgniarką był koszmarny. Ledwo udało się babcię przewinąć. Żeby pielęgniarka mogła zrobić jej zastrzyk, musiałam trzymać babcię za ręce, bo się rzucała. O zrobieniu czegokolwiek więcej nie mogło być mowy. Dzień jednak nie kończy się tragicznie - trochę spraw udało się załatwić.

poniedziałek, 6 listopada 2017

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 119 - Jest strasznie.

Jest strasznie. Ale nie dlatego - jak kiedyś myślałam i myśli wielu - że taka sytuacja mnie uziemia jeszcze bardziej w domu, że mogę zapomnieć o dłuższych wyjściach, a o wyjazdach już nie wspominając; że karmienie takie na 100%; że pampersy, przewijanie, mycie w łóżku; że podnoszenie; że opieka, która wymaga jeszcze więcej czasu, energii i poświęcenia. To wszystko to jest kropla w oceanie cierpienia, jakie przeżywa babcia. Każdy ruch to niewyobrażalny ból. Nasmarowanie samych pięt to jest dla niej koszmar. A powinna mieć smarowane i masowane także kość ogonową i wszystkie kręgi. Kilka razy dziennie. Do tego przebieranie i mycie - kolejny ból. Do jedzenia i picia szukam najlepszej pozycji, ale idealnej chyba nigdy nie znajdę. Zastrzyki też przestaną być przyjemnością, gdy brzuch będzie miała siny i twardy, a igła nie będzie wchodziła tak gładko jak dzisiaj. Najlepiej się czuje naćpana tramalem, gdy śpi i nikt jej nie rusza. Byłoby super, jakby tak można cały czas. Ale nie można. Musi dużo pić, wpierdzielać kilogramy żelatyny i przezywać zabiegi przeciwodzleżynowe. I największe współczucie należy się jej, nie mnie.

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 118 - Wzloty? Nie. Upadki.

Upadała nie raz. Spadała z łóżka. Albo przewracała się przy okazji tracenia równowagi lub zasłabnięcia. Obywało się bez konsekwencji. Konsekwencji, które - miałam cichą nadzieję - nigdy nas nie dosięgną. Bo byłyby chaosem i - tak myślałam - zrujnowałby mi życie. Cóż. Dosięgły jednak, ale jakoś nie czuję grozy kataklizmu, który przecież nadciągnął i jest.

Przewróciła się z soboty na niedzielę, ok. 2.00 w nocy. Gdy do niej poszłam, leżała na wznak i w swoim zwyczaju wzywała pomocy. Podniosłam, zapakowałam do łóżka i poszłam spać. Zawodziła jak zwykle. Wstałam wcześniej, także po to, by ją trochę oporządzić. Chciałam ją wziąć do łazienki, ale wstała z trudem, zrobiła trzy małe kroki i osunęła się na kolana. Nie była w stanie ustać. Zaczęła też narzekać na ból w nodze, trzymając się za lewe udo. Najpierw przyjechała G., potem pogotowie. Jeszcze był cień szansy, że biodro jest tylko zbite, bo ruszała nogą. Wbili wenflon w rękę i raczej musieli pilnować, by go sobie nie wyrwała. Wszyscy sąsiedzi słyszeli, że znoszą ją do karetki. Wtedy już darła się na całego. Tak samo jak w szpitalu, gdzie dotarłam, jak babcia była w trakcie badań. W informacji nie musieliby mi mówić, w którym pokoju jest babcia, bo było ją słychać na odległość.

Lekarz przyjmujący, ortopeda, internista. To wszystko w przeciągu 3 godzin. 3 godzin, podczas których zbadali jej krew, zmierzyli ciśnienie, zrobili EKG (jakimś cudem, bo żaden sprzęt w pobliżu nie działał), zmienili zafajdanego pieluchomajtka na czystego pampersa (jeszcze większym cudem, bo jednego pampersa dla babci szukały cztery osoby po różnych pokojach, szafach, szafkach i oddziałach - już nawet zaproponowałam pieluchomajtki, które miałam w torbie, ale wówczas wpadli na właściwy trop i dali sami radę). 3 godzin, podczas których wozili ją między jednym a drugim pokojem, tudzież wystawili ją na korytarz w oczekiwaniu na sprzęt do EKG i konsultację internisty, który się nie zjawiał. Gdy podeszłam do niej, żeby ją trochę wesprzeć na duchu, zapytała, czy już więcej nic nie będą jej robić. Wreszcie gdy już jej zrobili EKG i nadal czekali na internistę, umieścili ją w sali obserwacyjnej. Zawsze coś.

- Dobrze? - pytam.
- Dobrze. Musi być dobrze. Nie damy się pogrzebać. - odpowiada.

Po chwili pyta, kiedy nas uwolnią.

Doczekałyśmy się krótkiej wizyty internisty, który aż osłuchał babcię i przepytał z jej dotychczasowego funkcjonowania.
Dostałyśmy informację, że wracamy do domu. Karetkę nawet nam zamówili. Znaczy babci. Mnie nie przewidziano.

Co zatem mamy? "Stan ogólny w stosunku do wieku bardzo dobry. (...) Nie wymaga leczenia w Oddziale Wewnętrznym". Co jeszcze? "Pacjentka zdyskwalifikowana z zabiegu operacyjnego z powodu braku wyrażenia świadomej zgody na zabieg operacyjny. Nie jest ubezwłasnowolniona". I najważniejsze - złamanie szyjki kości udowej.

Jedziemy więc od wczoraj na Tramalu, a od dziś towarzyszą nam wizyty pielęgniarki oraz zastrzyki przeciwzakrzepowe. Pierwszy babcia zniosła bardzo dzielnie, nawet jej się podobało. Przebieranie, mycie oraz pielęgnacja przeciw odleżynowa są już o wiele mniej przyjemne i towarzyszy im niemały protest oraz grymas bólu.

Aha. W szpitalu powiedzieli, że już nigdy nie będzie chodzić. 

Cóż. Okaże się.

EKG i wyniki krwi ma świetne.