Front babciny, czyli gerontologia w praktyce

wtorek, 14 listopada 2017

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 126 - Łosoś "nie bardzo" i inne atrakcje.

Wśród słoiczków, które dostaliśmy, były też warzywa z łososiem w pomidorach. Wczoraj po wciągnięciu jednej łyżeczki babcia stwierdziła, że "nie bardzo". Chciałam dać jej resztę śliwek, ale już nie chciało mi się ogrzewać ich w ciepłej wodzie. Babcia zatem śliwek też nie chciała, "bo zimne". Za to wciągnęła na obiad trochę ziemniaków z kotletem mielonym.

W nocy miała być wyciszona. Takie było założenie, zważywszy, że ma wspomagacze od lekarki. Cóż. Wspomogłam ją przed północą, a o 2.50 obudziło mnie darcie na pół osiedla. Wołała zdrobniale swojego nieżyjącego syna: "Wojtuś, Wojtuś...". Nie chciało mi się wstać, ale wyła niczym syrena. Ku mojemu zaskoczeniu zastałam babcię rozebraną ze wszystkiego - piżamy, pampersa, bandaża elastycznego, który był owinięty wokół kostki i zabezpieczał wneflon (bo jednak jeszcze próbujemy ciągnąć temat kroplówek). Wenflon także był zdemontowany. Pozostało mi zatem ubrać i przewinąć ją pierwszy raz bez dodatkowej pary rąk. Jakoś poszło. Potem jeszcze kilka razy krzyczała, wołała jakąś Marysię itp. W tak zwanym międzyczasie jednak spałam, więc nie jest najgorzej. Rano dla odmiany babcia rozszarpała czystego i suchego pampersa, więc drugi raz przewijałam ją samodzielnie, a przy okazji przesmarowałam i przemasowałam. Gdy przyszła pielęgniarka - dziś wyjątkowo w zastępstwie inna - miała do zrobienia tylko zastrzyk.

Na śniadanie miała kaszkę. Około 8.00. Więc przed pielęgniarką. Po 3 godzinach dostała drugie śniadanie. Prozdrowotnie kupiłam jej suszone śliwki z BoboVity i - tu kompletne zaskoczenie - wciągnęła cały słoiczek na JEDNYM rzucie. Niewiarygodne. Po śliwkach udało nawet się nam poćwiczyć (bez wielkiego buntu), a na koniec dobiłam ją jeszcze masowaniem i oklepywaniem, by pozwolić spać do obiadu. Na obiad wciągnęła ziemniaki z mielonym i dopycha od czasu do czasu nutridrinkiem, co daje w sumie cztery posiłki, a póki co jest 15.30.

[Godzinę później]

Znów musiałam ją przewinąć, bo rozszarpała kolejnego pampersa. Zaczynam liczyć straty.

[Jakiś czas potem]

Monolog nie-wewnętrzny:

"[...] Ten mały chce coś jeść. Chce coś do zjedzenia. Michałek, a ty co? Będziesz jadł z nami wszystkimi? Wuja umiesz wystrugać takie ładne świece, to będzie widno w chałupie i wkoło chałupy. Co masz jednego kuzyna czy więcej?" [Nie nadążam notować, monolog płynie szybko]. "Chłopaki są fajne, grzeczne. Połobuzują, jak to łobuziaki, pokrzyczą, pośpiewają, potem się pokładą jak śledzie czy jak ryby i potem śpią do rana jak susły. Zosia, chcesz tutaj przyjść do środka między mnie, a ciocie? Chodź tu się usadowisz w środku między nami. A to już szarówka, to już ich nie znasz i nie poznasz tak prędko. A w dzień jest ich więcej, jak tych myszy na strychu" [itd.].

Ma gadane. Historie płyną wartko i przechodzą jedna w drugą. W takim momencie przybyła dziś Brudna, by w zastępstwie za T. pomóc przy masowaniu i oklepywaniu. I dobrze, bo babcia nie miała ochoty na zabiegi. W związku z tym próbowała Brudną chlasnąć oraz ugryźć. Na szczęście Brudna lubi samą siebie, więc nie dała się sponiewierać babci. 

Mnie babcia chciała użreć wczoraj, jak ją trzymałam podczas zastrzyku.

Z innych informacji: babcia już mnie nie poznaje; jestem jedną z wielu pań, które coś tam przy niej robią; zorientowałam się w sobotę.

Wczoraj byłam u fryzjera. Mycie, cięcie i czesanie. Pełen pakiet. Dzięki temu wrócił mi humor. Po weekendzie, który był nieco do dupy. 

Przyszło radyjko, które zamówił T. Kazał mi je rozkminić. Rozkminiłam w połowie, czyli umiem włączyć i wyłączyć.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz