Każdy dzień jest walką. Walką z wiatrakami. Babcia powinna ćwiczyć. Ale ćwiczyć nie chce. Zaczynają się więc przykurcze, co powoduje ból nóg realny albo domniemany i babcia jeszcze bardziej nie chce ćwiczyć. Chodzi o ćwiczenia nóg, bo ręce to ma sprawne, że ja pierdziele.
Walka odbywa się też o jedzenie i picie. Babcia chudnie jeszcze bardziej (tak, jest to możliwe). Na razie wykorzystuję metody w połowie siłowe, ale będzie trzeba to zmienić. Póki co z T. usłyszeliśmy, że chcemy ją otruć i "do cholery zostawcie mnie w spokoju" (babcia w ostatnich dniach dwa razy użyła słowa "cholera", a musi być naprawdę doprowadzona do ostateczności, by zacząć używać wulgaryzmów). Pozostałe rzeczy niestety powodują bunt i płacz. Weekend pod tym względem był koszmarny ze sporym niedoborem snu, przerywanego przez babcię do spółki z kotem. Ostatecznie przestałam się przejmować i na powrót zamykam drzwi od swojego pokoju, by zmniejszyć dopływ odgłosów wydawanych przez babcię. Czasem się udaje. Ale nie zawsze. Niekiedy drze się tak, że tylko pancerne drzwi by mi pomogły.
Dziś w nocy. Było pewnie jakoś po 3.00, gdy babcia mnie wybudziła jęczeniem. Leżę, próbuję zasnąć, słyszę, jak babcia się wierci na materacu, ale nie sprawdzam - niech się wierci. Nagle słyszę pfff... - odgłos uchodzącego powietrza. A powietrze u nas może uchodzić tylko z jednej rzeczy - materaca przeciwodleżynowego. Zerwałam się więc z wyra w tempie ekspresowym, a u babci istny pościelowy Armagedon. Kołdra była zepchnięta na bok. Babcia okryła się za to kocem i dwiema poduszkami - jedną z nich, wielką i naprawdę ciężką, musiała wyjąć spod głowy i przerzucić na siebie. Do tego ściągnęła z materaca prześcieradło od strony głowy, a materac szarpała tak długo aż wyskoczył z rurek, robiąc charakterystyczne "pfff" i stawiając mnie na równe nogi. Trzeba było zatem uporządkować ten chaos. Do łóżka wróciłam o 3.40. Potem miałam jeszcze dwie pobudki - jedną zgotowaną przez babcię, drugą przez kota. Nie do końca się wysypiam.
Natomiast dziś od rana babcia jest w najcudowniejszym humorze, gada cały czas, śmieje się i dopomina o uwagę oraz czułości.
Mówi o tym, że niedługo pójdzie do domu, bo mama będzie się o nią martwić, a ja mam ją odprowadzić. Trochę ją głaszczę i odpowiadam na pytania. W pewnym momencie babcia pyta - A jak ty w ogóle masz na imię? Nie da się nie mieć złudzeń, że jesteśmy na zupełnie innym etapie. Aha, i głucha też jest coraz bardziej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz