Przybyła lekarka. Osłuchała babcię z tyłu i z przodu. Obejrzała gardło. Posłuchała kaszlu. Wieści są dobre, że zaraza nie zdążyła jeszcze do oskrzeli się dobrać. Ale - jak zawyrokowała doktórka - organizm w tym wieku sam się nie obroni i trzeba mu pomóc. Na pomoc więc antybiotyk zaraz po obiedzie ruszy. Do tego syrop antykaszlowy. I flora bakteryjna, coby nie wyjałowić babci. Ale żeby jeszcze tę florę jako tako wspomóc, przytachałam do domu wielką siatę jogurtów. Będę nimi napychała babcię zamiast wafelków. Ponadto uzbroiłam się jeszcze w mały zapas pieluchomajtek i podkładów na prześcieradło, bo mokre gacie są wielkim sprzymierzeńcem zarazy. Pieluchomajtki zaczynają dobrze rokować na przyszłość, więc jest szansa, że się zadomowią. Mogą nieco ułatwić nam egzystencję, bo moczenie w ekspresowym tempie piżam, prześcieradeł, koców i co tam jeszcze pod ręką w łóżeczku jest nie napawało mnie optymizmem. Chyba jednak jest to do ogarnięcia, co odczuwam jakoś szczególnie od godziny 4:30 nad ranem.
Uzbrojone w tak potężny oręż, nie damy się zarazie, która - nie ma co ukrywać - nieco wzmogła moją troskę o babcię, osłabioną (osłabła troska, ale i babcia jak widać również - system naczyń powiązanych) szeregiem imprez wszelkich, zmuszających mnie do chodzenia spać w środku nocy i wstawania w środku dnia. Powoli jednak, choć z bólami, powraca normalny tryb dnia. To też dobrze wpłynie na walkę z zarazą.
I oby tak dalej:). Nie dajcie się dziewczyny!
OdpowiedzUsuńNie damy się!
Usuń