Godzina 2.43. Budzi mnie stukanie w kaloryferze. Próbuję je olać. W tym czasie dociera do mnie, że źródłem hałasu jest babcia. Nadal próbuję olać charakterystyczny dźwięk. Nie udaje się. Wstaję. Odrywam od kaloryfera i kładę do łóżka.
Mija kilka minut. Sytuacja się powtarza. Wstaję na pewnym ciśnieniu. Idę do jej pokoju. Patrzę. Babcia nurkuje w szafie. Wyciągam ją zatem z szafy i kładę do łóżka.
Mija następnych kilka minut. Nie, nie zdążyłam zasnąć. Wstaję. Odrywam od kaloryfera. Kładę do łóżka.
W tak zwanym międzyczasie zerkam na kota, czy czasem nie zdechł. Spadł wczoraj z parapetu (piętro trzecie) i pociągnął na dno... znaczy na ziemię... sporej wielkości korytko z kwiatami (moimi ULUBIONYMI kwiatami). Kot żyje, ale oznaki tegoż życia zbytnio z niego nie tryskają.
Babcia zasypia i tak wszyscy dosypiamy do jakiejś sensownej godziny. Kot pozostaje zachowawczo w wersalce*, a babcia oświadcza, iż chce się ubrać, bo "przecież nie będzie cały dzień chodzić w piżamie". No to ją przebrałam i cały czas elegancko chodzi w bluzce i spódnicy. Spałaszowała śniadanie i obiad. Pomiędzy jednym, a drugim posiłkiem nie omieszkała wprowadzić do organizmu pięciu ton niemytych czereśni, którymi jesteśmy zasypane, dzięki czemu babci jelita pracują na zwiększonych obrotach, pozbawiając ją rytualnego "bólu brzuszka".
Ostatnio nasza ulubiona rozrywka - układanie wyrazów i zdań z pomieszanych liter. Tutaj powstaje: "Bardzo lubimy ciasteczko, które jemy".
*Z przerwą na wizytę u weta, bo Kiko stanowczo odmówił spożywania płynów i pokarmów, a także zaniechał umycia się po wczorajszym upadku. Weta mamy na szczęście 5 minut od domu. Obdukcja wykazała, iż chodnik nieco wpłynął na kondycję przedniej łapy, co Kiko zakomunikował syczeniem, próbą odgryzienia weterynarzowi ręki oraz skopaniem go. Zaaplikowano mu zestaw zastrzyków, które zniósł dzielnie, i chyba dochodzi do siebie, bo o 13 skusił się na jedzenie.
Kiko u weterynarza - długo czekaliśmy... (żeby uniknąć pytań, Kiko waży 5,8 kg)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz