Przerabianie "macierzyństwa" na osobie babci przeszło wczoraj przez kolejny etap. Poza zwyczajną codziennością, wyłuskałam do tej pory tylko jeden "matczyny" punt krytyczny - kiedy po raz pierwszy zostawiałam babcię z opiekunką i jechałam do pracy. Żołądek w gardle, bo jak to będzie. Czy się dogadają, czy sobie ze sobą poradzą. I w ogóle. Że obca osoba. Potem się już przyzwyczaiłam. Ale ten pierwszy dzień pamiętam doskonale.
Wczoraj wskoczyłyśmy na wyższy poziom. Wprawdzie babcia podchodziła do tematu ze słodką niewiedzą, bo regularnie po 5 minutach od podania informacji, gdzie jedziemy, zapominała o tym fakcie. Ale ja pamiętałam. I stresowałam się za nas dwie. Naprawdę miałam "spinę". Najbardziej dlatego, że nie wiedziałam, jak to wszystko będzie wyglądało...
Ale może od początku. Wczoraj miałyśmy wizytę u neurologa. U pani neurolog, ściślej rzecz ujmując. Żeby fakt, iż babciny mózg już nie pracuje na pełnych obrotach, mieć na papierze. Może dzięki temu uda się nam wyjść z czarnej dziury systemu, w której tkwimy. Pojechałyśmy więc na wizytę. W sumie domyślałam się trochę, że to może być taki egzamin. No i był.
Zaczęło się od prościzny - o imię i nazwisko, a także kraj, województwo i miasto, w którym się znajdujemy. Było niemal bezbłędnie. Chociaż odpowiedź "poznańskie" w przypadku województwa nie jest tak do końca błędna ;). Babcia poległa na czasoprzestrzeni. Pytania o rok, porę roku, miesiąc, dzień tygodnia pozostawały albo bez odpowiedzi, albo były po prostu błędne. Tak samo pytanie o to, na którym piętrze się znajdujemy. Odpowiedź "nie liczyłam" w przypadku parteru nie można uznać nawet za prawie poprawną. Za to matmę babcia zdała na 5-, czym zdobyła uznanie pani neurolog. Z nazywania przedmiotów i wykonywania prostych poleceń babcia zdobyła 100%. Odrysowywanie pięciokątów oceniłabym na 3+. Może 4-.
Wisienką na tym egzaminacyjnym torcie okazało się niby banalne polecenie. Babcia dostała kartkę i długopis i miała napisać jedno zdanie. Jakiekolwiek. Babcia dopytuje, co. Cokolwiek - odpowiadamy z panią neurolog. Rozmawiamy, więc nie śledzę poczynań babci. Dopiero, gdy skończyła zerkam na kartkę. Uśmiecham się. Kobieta też patrzy. I też się uśmiechnęła. Co babcia wysmarowała? "Kocham Panią." "Panią" pisaną wielką literą. I z kropką na końcu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz