Front babciny, czyli gerontologia w praktyce

piątek, 27 grudnia 2013

Przepis na Wigilię

Jak na takie pisanie do "nie_wiadomo_do_kogo", będzie dość osobiście. Tak od serca. Nie to, że wcześniej nie było. Bo było. Ale będzie trochę bardziej. Żeby się podzielić radością. Że jest Bóg i się troszczy.

Uwaga! Czytasz na własne ryzyko - grozi niezrozumieniem treści ;-).

Wigilii bałam się strasznie. Potwornie. Jak myślałam o Wigilii, to od samego myślenia chciało mi się ryczeć. Tak po prostu. Bo to pierwsze Boże Narodzenie, które z Mamą miałyśmy świętować oddzielnie - ja tu, w mojej bibliotece, a Mama w niebie. Wiedziałam - na pewno zostaję w chacie. Nigdzie się nie ruszam. Nie chcę. Najwyżej zaleję łzami poduszkę i też będzie git. Kolejnym postanowieniem była rezygnacja z wigilijnej kolacji. Bo babcia ma swój świat, o czym trochę już wiecie, a przygotowywanie dla siebie samej tych wszystkich bajerów kompletnie mnie nie jarało. Nie jestem typem, że klapki na oczy, zęby zaciśnięte i tradycja dopełniona. Nie. Nie. Nie. Niektórzy wiedzieli o moich planach, ale mnie od nich nie odwodzili, za co wdzięczna jestem im bardzo. Ale z tym wieczorem coś trzeba było zrobić. Jakby naszedł mnie płacz, to by naszedł. A jak nie? Na facebook'u Wigilii spędzać nie zamierzałam. I zrodziło się we mnie pragnienie, żeby posiedzieć przy Słowie Bożym. Właśnie tego wieczoru. Takie dłuższe przygotowanie do Pasterki. Jak pomysł ten zaczął kiełkować i się rozrastać, to zarósł cały przedwigilijny strach. Było tylko to chcenie.

I cóż? Przyszła Wigilia. Babcia spała najsmaczniej w świecie. Gdy w mieszkaniach dookoła mojej biblioteki trwały ostatnie przygotowania do uczty, ja o 16 siadłam do urodzinowej kawy z Jezusem i dominikańskimi kolędami. A potem to już było Boże Słowo.Później na chwilę wpadła Gosia ze swoją ekipą, a potem przyszedł czas na odwiedziny i ochrzan od Ilony - że w taki wieczór nie można być samemu itd (jest kochana). Jak się Ilona ewakuowała, to znów był czas na Słowo. Już do samej Pasterki. Oczywiście Monia i Brudna też na odległość dowiadywały się, czy nie zabił mnie brak wigilijnej kolacji. Nie zabił. Za to niesamowicie uszczęśliwił. Miałam najpiękniejszą Wigilię. Nawet nie marzyłam o takiej. A kiedy zaczynała się Pasterka, to już wiedziałam, że dzisiaj Bóg się rodzi. Chyba pierwszy raz.

Nie wiem, jak przeżyliście Wigilię, ale jak rozmawiam z różnymi ludźmi to aż mi głupio. Bo niby przy stole komplet, na stole komplet potraw, a w nich ogromna samotność. W pełnym mieszkaniu i przy pełnym stole można być bardziej samotnym, niż będąc samemu w pokoju, z puściutkim stołem i Biblią na kolanach. I chociaż było trochę trudno (żeby nie myślał ktoś, że tak lukrowo i cukierkowo), to jednak był to błogosławiony trud błogosławionej Nocy. Bo Bóg się narorodził, żeby zbawić. Żeby się zatroszczyć.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz