Dzisiejszy ranek wyjątkowo z kawą w towarzystwie babci. Babcia zazwyczaj o tej porze śpi. Zazwyczaj. Ale nie zawsze. Jak nie śpi, to myszkuje w kuchni, szukając czegoś do jedzenia. "Plundro". Tak się u nas mówiło: "Czego tam plundrosz?" (niby całe życie mieszkałam w mieście, ale dom rodzinny hodował takie różne językowe kwiatki).
Na blacie moja kawa. Babcia się do niej przytula. Mówi: "Moja kawa". No jak jej, to jej. Pozwalam się jej napić. Wydaje bliżej nieokreślony dźwięk, który komunikuje wysoki stopień dezaprobaty wobec smaku brązowej cieczy. Komentarz jest jednoznaczny: "Jaaaakie to niedobre!!! Jak ty możesz to pić?!" No mogę. I to nawet 2-3 razy dziennie. Taka forma ascezy, umartwienia itepe ;P
Siedzimy więc sobie w kuchni. Ja się umartwiam, wlewając w siebie kolejne łyki tego wstrętnego płynu, a babcia z zamkniętymi oczami zajada niewychowawczego porannego wafelka. Bo oczy jeszcze śpią.
Babcia: Nos mnie swędzi.
Ja: Będziesz wódkę piła (kolejny tekst zadzierżgnięty z dzieciństwa).
Babcia: Wódkę mogę pić. Jak ktoś postawi, to będę piła. Ale pieniędzy na wódkę nie dam. Oj, nie. Ale jak kto postawi, to się napiję. Czemu nie..." Babcia milknie na kilka sekund i od nowa. I tak kilka razy. Zaczyna mnie już nudzić, więc jakimś innym słowem-kluczem zmieniam tor w babcinym myśleniu.
A teraz podziwia paskudny śnieg za oknem. Bo przez śnieg bolą nogi. Babcia "nie lubi zimy".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz