Wracamy sobie wczoraj wieczorem od Danieli (można kliknąć i poczytać, bo Daniela też pisze - w sumie dopiero się rozkręca, ale i tak zapraszam). No to wracając do tematu wracania. Wracamy sobie - ja, Monia i Brudna - i przechodzimy obok Hotelu Prosna, co go już nie ma, bo u nas walka z reliktami peerelu trwa na rzecz współczesnej architektury w postaci marketów. Przechodzimy, a tam obok kupy żwiru (bo nam postanowili wszystkie ulice w mieście wyremontować) i w blasku ulicznych latarni stoi czerwona osobówka i jakiś facet z zapałem wiadrami tegoż żwiru zapełnia sobie bagażnik. Dźwięk szufli rozlega się po pustej ulicy. Facet nijakiego skonfundowania nie okazuje. Scena jak scena. W sumie to normalne, że ktoś w niedzielny wieczór podprowadza żwir przeznaczony na użytek publiczny. Moni to nawet przeszło przez myśl, żeby policję czy inne służby wzywać. Ale co byśmy powiedziały? "Panie, żwir kradną"?
Kocham mój kraj, w którym wszyscy zrzucamy się na żwir i inne dobra mniej lub bardziej naturalne (np. elementy trakcji kolejowej) dla jakichś idiotów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz