Front babciny, czyli gerontologia w praktyce

piątek, 13 czerwca 2014

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 47 - Kulinarne dylematy

Jako że siedzę w domu, czytam różne rzeczy. Także w sposób instrumentalny, czyli dokonuję korekty na tekstach maści wszelkiej. Wówczas czytam to, czego normalnie bym nie czytała. I oto przez dni kilka pochylałam się nad istotą zdrowej żywności. Pochylałam się tak skutecznie, że ja zrobiłam korektę tekstu, a tekst zrobił małą korektę mego myślenia o naszej (a szczególnie babci) diecie.

Bo może i nabiału jest u nas niemało, ale z resztą zalecanych do spożycia produktów to już różnie bywa. Z takich warzyw na przykład, to obecne na stole raczej ziemniaki bywają. Jeśli jakiekolwiek inne pływa w zupie, czyni całość niejadalną (wyjątkiem jest fasola, wobec której babcia nie żywi odrazy): "Nie będę tego jadła. To jest niedobre". Szczególnie odrzuca ją od marchewki (choć przecież kiedyś bardzo ją lubiła). Ale pod natchnieniem tekstu stwierdziłam, że trochę podkarmię nas zdrową żywnością. Choć nie zamierzam przeliczać, jak często daną kategorię produktów uda nam się przyswoić. I czy "dociągamy" do zalecanej normy. Ale:

- trochę więcej pieczywa z ziarnami (pojawiało się sporadycznie) - zupełnie ciemne odpada, to byłby masochizm dla nas obu
- makaron (to akurat babcia mogłaby jeść codziennie) - w wersji ciemnej czyli wieloziarnistej raczę nas już od jakiegoś czasu i babcia nie zgłasza sprzeciwu. Obok ciemnego makaronu będzie serwowany także brązowy ryż - zobaczymy, czy przekona babcię do siebie.
- nabiał i jaja - tego ci u nas dostatek w różnej postaci i konfiguracji; praktycznie coś z tej części "piramidy" pojawia się każdego dnia, a nawet kilka razy dziennie
- ryby - wszelkie zapuszkowane w babci przypadku odpadają; jestem w stanie "oszukać" ją panierowanymi i trza się zmobilizować
- warzywa - jedyny sposób na babcię, to przemycenie warzyw w postaci makaron+warzywa+śmietana/mleko+mięso (w wersji piątkowej bez mięsa). W ten sposób jestem w stanie zaaplikować jej szpinak, brokuły, marchewkę i wiele innych, a także mięso, któremu (jakiekolwiek by nie było) musi towarzyszyć jakiś sos; ostatnio zdały także egzamin pierogi z "trawą", czyli ze szpinakiem. Hurra! Pozostaje tylko trzymać poziom, gotować kluchy i pakować do nich warzywa.
- słodycze - że niby ograniczyć jej wafelki? Jaaaasne ;-)
- tłuszcze - że niby wszystko jakieś poodtłuszczane i bez smaku? Jaaaasne ;-)

Pewnym problemem jest brak blednera, który być może uczyniłby zupy jadalnymi.

Przejrzałam sobie przed chwilą, co proponują naukowcy. Chyba nie mam na tyle pomysłowości/talentu/umiejętności/samozaparcia, żeby żywić babcię w pełni według zaleceń dla jej wieku. Ale nic jej nie dolega, więc chyba najgorzej nie jest. Mamy jakieś wytyczne - reszta jest kwestią improwizacji.

Ale jak ktoś ma jakiś fajny przepis, to może się podzielić. Pod warunkiem, że:
- produkty są w miarę niedrogie i łatwo dostępne
- potrawa NIE jest skomplikowana i czasochłonna.

Wreszcie nastąpiła gerontologia w praktyce jak się patrzy ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz