Wiedziałam, że mimo soboty, będę musiała zerwać się skoro świt (bo - hurra, hurra - miałam całodzienne wyjazdowe). Babcia miała wieczorną rundę po mieszkaniu, więc dłuższe mycie musiało zostać przeniesione na rano, co zmuszało siłą rzeczy do ustawienia budzika na jeszcze większy świt. Początek świtu zaplanowałam na 5.30, gdyż najpóźniej o 6.50 musiałam być już u Brudnej, by załapać się na śniadanie przed podróżą.
Na początku wszystko szło zgodnie z planem. Wprawdzie drobne przepychanki na froncie - m.in. w postaci pożarcia przez babcię trzech (sic!) misek płatków z mlekiem - pozwoliły mi na wylądowanie w łóżku w godzinach okołopółnocnych, jednak tragedii nie było. Niestety Morfeusz (babci Morfeusz) zmagał się z nią jeszcze przez następne pół godziny, przez co mój Morfeusz nie miał najmniejszych szans na dojście do głosu. O 00.30 nastąpił błogosławiony spokój. No, teraz to pośpi do południa, pomyślałam jeszcze przed zaśnięciem, mając na uwadze spożyte przez babcię hektolitry mleka ze stogiem płatków oraz zażytego procha. Taaa...
Nie pamiętam, jaką formę pobudki babcia zastosowała o 3. Tak, o 3.00. Chyba przyszła. Tak sobie. Pochodzić. Pamiętam tylko, że pomyślałam: matko, przecież spała tylko 1,5 godziny!!! Jak to??? Po delikatnym odesłaniu jej do łóżka, próbowałam zasnąć przez kolejne pół godziny. Już, już byłam bliska zaśnięcia, kiedy (to już pamiętam wyraźniej) babcia zawitała do mnie w poszukiwaniu czegoś do picia. Po zrobieniu herbaty o 3.30 ponowiłam próbę zaśnięcia, mimo odgłosów snujących się za babcią. Nie chciało się udać. Kiedy o 4.15 insynuowałam jej, buszującej w moim pokoju, że jest środek nocy, choć w pokoju (o, zgrozo!) było zupełnie widno, czułam się jak skończona idiotka. Walkę zakończyłyśmy w okolicach 4.30. Pobudkę budzika o 5.30 wyśmiałam i zbyłam przestawieniem na 6.00. Na śniadanie jednak zdążyłam. Wyjazd w doborowym towarzystwie też się odbył. Mimo że po południu mój mózg miał kryzys i odmówił współpracy na poziomie wyższym niż troska nad podstawowymi funkcjami organizmu.
Czułam się jak po nocnym przewalaniu towarów w Tesco w studenckich czasach.
P. S. Dziś znów babcia walczy z Morfeuszem. Póki co jest 1:0. Nasz domowy Mundial.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz