Zastanawiając się nad sensem istnienia całodobowych marketów, gdy zaczęły one wieść swój żywot w moim skromnym mieście, przez szereg lat sądziłam, że nocą robią w nich zakupy jedynie małozapobiegliwi lub nad wyraz gościnni ludzie, którym w środku imprezy zaczęły wysychać kieliszki. Jakież było moje zdziwienie, gdy podczas studiów zaczęłam parać się wykładaniem chemii (i nie tylko) w jednym z takich ośrodków. Starsi ludzie (w parach lub samotnie) czy małżeństwa z małymi dziećmi nie stanowiły jakiejś szczególnej skrajności wśród wędrujących między półkami o najróżniejszych nocnych godzinach. Z tego czasu, oprócz socjologicznej obserwacji, pozostał mi jeden autowniosek - nie nadaję się do pracy w trybie zmianowym przewidującym "nocki". Rzędem pracowałam maksymalnie cztery i czwarta to już był zgon. Ledwo wiedziałam, jak się nazywam... Było to zapewne związane z ogromną troską rodziny, która mimo mojej nocnej aktywności, nie chciała, żebym bezproduktywnie traciła czas w dzień w związku z odsypianiem. Rodzinie ułatwiało zadanie nasze mieszkanie "na kupie". Po którymś z kolei "cicho, niech się wyśpi", wypowiadanym w najlepszym razie teatralnym szeptem, po prostu się poddawałam i wstawałam. Ale niechęć do normalnej pracy zarobkowo-przymusowej o takiej porze mocno we mnie ugrzęzła. Dzięki temu molochy konsumpcyjne przestały doświadczać mojej obecności nocą. Do czasu.
Parę miesięcy temu nawiedzili mnie w celu spożycia pizzy moi bardzo dobrzy znajomi - Ewelina i Maniek. Że nie są normalni, bez problemu (i bez alkoholu!) dali się namówić w środku nocy na skręcanie regału książkowego. Brakowało tylko narzędzi. Ale co za problem podjechać do supermarketu i kupić skrzynkę, jakieś śrubokręty i inne dziwne rzeczy? No żaden problem! Ewelina została jako babciny anioł stróż, a ja o północy zastanawiałam się, jaką skrzynkę na narzędzia do domu sprowadzić. Dzięki temu regał skręcony został, na co czekał już czas pewien. Zrezygnowaliśmy jedynie z wiercenia w ścianach. Mogłoby się to trochę sąsiadom nie spodobać...
Ostatnio jednak znów miałam okazję zawitać nocą do sklepu. Zakupy tym razem były bardziej przyziemne - jakieś zabijaki bakterii, ścierki i inne chemiczne przyjemności. Dla odmiany kursowałam między półkami z bratem Mańka i Mańkiem. I stwierdzam, że nocne zakupy nie są złe - nie trzeba nikogo wymijać, cisnąć się w tych alejkach, czekać do kasy... Same zalety. Jedynie się trochę nie dośpi.
Ale niedosen można mieć także z powodów hobbistycznych. Np. teraz nie śpię, bo piszę. Czasem, a czasem często tak mam, że w nocy lepiej mi się pisze, niż w dzień. Najcudowniej jak się taka lawina z pasją uruchomi (chociaż zaczynam się pilnować, co mnie martwi) i wówczas zamiast dziennika powstaje nocnik.
A jak się bardzo nie wyśpię, to potem wyglądam tak...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz