Wolny dzień zmotywował mnie do zrobienia wyników. Bo co niektórzy jakiś czas temu (niby żartem, niby nie) mawiali, że pewnie mam gorsze od babci. Nieco z ciekawości więc zajęłam się tą kwestią. Poszłam.
Podwinęłam rękawek i pooglądałam, jak miła kobieta wbija się w moją rękę lśniącą igłą, by następnie uszczknąć trochę brunatnej cieczy. Pani była bezbłędna. Sama wprawa, zero zmęczenia materiału, chociaż byłam prawdopodobnie jej sto sześćdziesiątym ósmym wkłuciem (taki przydzielono mi numerek). Miłe przeżycie. I że ja kiedyś uciekałam przed takimi doznaniami. Aż trudno uwierzyć.
Popołudniem grzeczniutko wyniki poszłam odebrać. Na pewniaka. Dwa lata temu były świetne. Teraz też będą. Dostaję świstek. Patrzę. Raz. Drugi. Potem na nazwisko. Zgadza się - moje. Potem znowu na wyniki. No i dobrze, że się z nikim nie zakładałam. Są gorsze od wyników mojej osiemdziesięciodziewięcioletniej babci. Dobry motyw. Powodu do paniki na szczęście nie ma. Nie umieram na razie (chyba :P). Ale jak stwierdziła J. - babcia mnie przeżyje.
Póki co walczę z migdałkami. Albo inaczej - migdałki walczą ze mną. Odesłana zostałam jednak do wysokiej jakości broni przeciw temu utrapieniu. Muszę uzbroić się w 1) goździki, 2) oliwę z oliwek, 3) pigwówkę z miodem. Nie ukrywam, że najbardziej odpowiada mi rozwiązanie trzecie. Trzeba tylko znaleźć dobre źródło, gdzie można by nabyć owy lek ;-).
a migdałkami się nie chwaliłaś ;p a my tak lubimy o chorobach...
OdpowiedzUsuńMigdałki przypominają o sobie rano i jak idę spać, więc pewnie przez to :P
Usuń