Sprawa Głoda jest sprawą dość istotną. Wymusza na mnie pewien system zachowań, który staram się jakoś sobie wkodować. By żyło się prościej.
Budzenie babci do jedzenia musi być obliczone czasowo. Nie za wcześnie. Babcia przed usadowieniem się przy stole musi mieć czas wyłącznie na pójście do łazienki. Bo jak czasu ma zbyt wiele, to zaczyna być bardzo głodna, co komunikuje zawodzeniem w słowach:
- O, jaka ja jestem głodna, jaka jestem głoooodnaaaaaaaa, taka głoooodnaaaaaaa; ludzie, luuuuuuuudzie, raaaaatujciie, oni mnie tu głodzą!!! Tylko wodę [czyt. herbatę] mi tu dali, a wodą się człowiek nie naje, a ja jestem taka głodnaaa.. itp. itd.
Trwa to dopóki na stole nie wyląduje śniadanie/obiad/kolacja czy co tam chcecie. Ewentualnie wpycham jej do buzi kęs czegoś na spróbę, żeby nie jęczała. Rzeczywiście pomaga, ale nie zawsze jest to możliwe. Zależy to od rodzaju dania.
Powyższy scenariusz może wyglądać jednak nieco inaczej. Bo u nas zazwyczaj występują różne warianty różnych spraw bytowych. Otóż babcia obudzona lub obudzona sama z siebie (niestety na tę drugą ewentualność nie mam jakiegokolwiek wpływu) może zniechęcić się wydłużającym się np. do 5 minut oczekiwaniem na jadło i po 3 minutach próbować wyemigrować z kuchni w stylu całkiem angielskim:
1) Wychodzi bez nawiązywania komunikacji:
Ja: Gdzie idziesz?
Babcia: Idę spać.
Ja: Przecież mówiłaś, że jesteś głodna...
Babcia: Ja...?
2) Wycofanie się z nawiązaniem komunikacji:
Babcia: Nie ma co jeść, nie ma co pić, trzeba iść spać.
Ja (z desperacją w głosie): Przecież już robię. Jeszcze 2 minuty...
Wczoraj piekłam babci kaszankę w piekarniku. Dochodziła w swoim tempie. Kaszanka, nie babcia. Babcia głodna była. Zostawiłam ją na chwilę w moim pokoju i poszłam zajrzeć do kaszanki. Wracam. Nie ma jej. W łazience też nie ma. Odzywa się ze swojego pokoju:
- Ja już jestem w swoim łóżeczku.
Ręce z lekka opadły. Wywlekam z pościeli i podaję kolację po raz pierwszy. Dobiłyśmy tego dnia do trzech. Trzech kolacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz