Front babciny, czyli gerontologia w praktyce

wtorek, 14 stycznia 2014

Wiem, że moje imię...

Zacznę od historii własnej. Lubię moje imię. Szczególnie w połączeniu z drugim. Gdy mi je wybierano, znajomość łaciny przez decydentów w ogóle nie istniała, a i w późniejszych latach nie nastąpiła. Wybór owy podyktowały względy rodzinne. Pierwsze imię mam po prababci Kasi, natomiast drugie jest po babci. Tej babci. Zosi. Po polsku - imiona jak imiona. Ładne, nie powiem. Z szerokim wachlarzem odmian wszelakich. Ale jak zajrzeć skąd i od jakich słów pochodzą - robi się ciekawie. I lubię się tym nieco szczycić. Pół żartem. Ale i pół serio. Otóż Katarzyna to po prostu czysta. Zofia to mądrość. Czyli Katarzyna Zofia to czysta mądrość. Mawiam więc, iż jestem chodzącą czystą mądrością.
I jak tu nie kochać Mamy, która takie imię nadała? Nieco nieświadomie wprawdzie, ale jednak.

To taki wstępniak.

Temat imienia pojawił się w mojej głowie po przeczytaniu krótkiego zdanka w linku udostępnionym na Facebook'u. Ktoś wrzucił zestaw wypowiedzi dzieciaków w kwestii miłości. Pierwsza brzmiała tak: "Kiedy ktoś cię kocha, inaczej wymawia twoje imię. Po prostu wiesz, że twoje imię w jego ustach jest bezpieczne". I coś w tym jest.

Tak sobie myślę, że najbezpieczniejsze jest nasze imię w ustach Boga. Choć kiedy je wypowiada, może drżeć ziemia pod nogami. Ale nasze imię, po prostu my sami, jesteśmy bezpieczni. Bo imię to konkretny człowiek, a nie człowiek w ogóle.

Może dlatego Bóg też przyjął imię. Żeby pokazać, że nie jest ideą, ale Kimś. Konkretnym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz