Dziś mam wolne od jazdy w tę i nazad autobusem z siedmiogodzinną między tymi rejsami przerwą na pracę. Siedzę więc w domu. Taki prezent-nieprezent dla babci. Nieprezent, bo babcia już pytała, czy przyjdzie dziś Ilona. Nie przyjdzie. Babcia skazana jest więc na moją obecność. Niech się biedna przyzwyczaja. Jeszcze dwa tygodnie i stanie się to standardem, a nie wyjątkiem w monotonnej plątaninie dni. Wnuczka niedzielna stanie się wnuczką codzienną. Może być całkiem odjazdowo. Zobaczymy. Babcia póki co nie wie. I tak zapomniałaby po pięciu minutach, a jakieś niemiłe uczucie mogłoby w niej jeszcze zostać. A po co?
"Dziś jest Dzień Babci" mówię, gdy pod babcinym nosem ląduje rogalik z serem od Koszyczarskiego (dygresja: Koszyczarskiego odkryłam dzięki J. i tak zostało; zwłaszcza, że po przeprowadzce mam do niego bliżej). Babcia rzecze: "Tak?" i zabiera się za słodkość. Obeszło ją. Dzień Babci. Pfff... Tak jak urodziny. Pfff... Czy Wigilia. Pfff... To była moja trzecia próba wrzucenia nas w jakiś kulturowy schemat w stylu: "Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Babci", badylki, czekoladki itepe. Ale z drugiej strony nie ma odbioru, więc ostatecznie się poddaję. Poddałam się częściowo w Wigilię. Choć jeszcze gdzieś w przeciągu czasu zagaiłam, że Wigilia. Bez odbioru. No, i dziś też zapodałam temat. Chyba ostatni raz. Rezygnujemy ze świętowania kulturowego. Bo babcia ma święto zawsze, gdy jest zadowolona.
Gdy nogi nie bolą.
Gdy "kalafiorki" grzeją.
Gdy można podkraść kolejnego wafelka.
Gdy przyjdzie ktoś lubiany.
Gdy herbata jest "akurat".
Gdy...
Lista jest dość długa, więc i powodów do świętowania jest wiele. Tego się więc trzymać będziemy.
Spanie też wlicza się w świętowanie :)
też chcę do łóżka!
OdpowiedzUsuń