Babcia ma niepohamowaną potrzebę otwierania. Potrafi otworzyć, odpakować czy rozpakować wszystko, co napotka, jeśli napotka ją takowa ochota. Odpakowywanie odbywa się zawsze poza moim bacznym wzrokiem. Nie ma mnie w pobliżu, jest odpakowywanie. Ślady odpakowywania zastaję np. rano na podłodze. Winę za to ponoszę osobiście sama. A raczej moje podejście do życia - gdzie coś zostawiasz, niech tam leży, póki się nie przyda. Babci pasja powoli aczkolwiek nieustannie i dość skutecznie leczy mnie z tej przebrzydłej przypadłości. Trzeba przestawić się na sprzątanie i chowanie w odpowiednie miejsca tego, co nie powinno paść babcinym łupem. Dla własnego dobra. Choć straty czasem są nikłe. Wagonik chusteczek higienicznych, który rozpakowany, ląduje pod poduszką w babci łóżku. Stratowany na podłodze makaron w wersji do ugotowania itp. Zazwyczaj finał jest właśnie taki - coś leży rozdeptane w kuchni.
Fajny motyw był z ciastkami od Mikołaja, które przytachała Brudna. Ciastka zostawiłam w pokoju na parapecie. I gdzieś polazłam. Wchodzę do domu. Słyszę niepokojący szelest dobiegający z pokoju. Patrzę. Babcia przy oknie z czymś się mocuje: "Ale to mocno zamknięte". W tym momencie otwiera paczuszkę świątecznych ciasteczek, a ja wbiegam do pokoju (wygląda to jak kadr z filmu, zwolnionego tempa tylko brakuje) i mówię: "Nieeeeeeeeeeeee.... To na święta!!!" i ratuję słodkości ze sprytnych łapek. No jędza ze mnie, ciastek babci bronię.
Może wejdzie mi w nawyk to chowanie. Nie zaszkodziłoby mi. Wczoraj w nocy rozpakowała pomarańcza. Całkiem nieźle jej to poszło i bez większej zadymy w kuchni. Tyle że po pomarańczu ;-).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz