Front babciny, czyli gerontologia w praktyce

poniedziałek, 10 lutego 2014

Mała i JA

Nierozłączni. Nierozerwalni. Zespoleni. Zrośnięci w jeden, żywy organizm. Mała i JA. Z wierzchu. Z pozoru. Podobni do siebie. Jak dwie krople wody. Jak dwie okruszyny chleba. Jak... jak... dwa głośniki tej samej firmy? Coś w tym klimacie. Ale to tylko złudzenie, które bystrym i uważnym oczom aż nazbyt wyraziście się narzuca. Bo Mała i JA, choć idący ze sobą ramię w ramię, krok w krok, pędzą dwa odrębne byty. Kierując się przy tym totalnie odmienną filozofią życiową. Mała może nie jest jakimś mistrzem altruizmu, złotym medalistą w poświęcaniu się, ale skończonym egocentrykiem również nie jest. Miewa odruchy życzliwości. Chęci pomocy innym dopuszcza niekiedy do głosu. Ale problem zasadza się właśnie w tym "miewaniu" i "niekiedości". Bo jest JA. JA ma natomiast własną wizję, jak winno życie Małej się toczyć. Wyłącznie tak, by Małej było miło, słodko, wygodnie, lajtowo (JA tak naprawdę myśli w tej kwestii wyłącznie o sobie, wątpliwe dobro Małej jest tylko nędzną przykrywką). JA na domiar złego jest niezwykle sugestywne. Przekonujące. Z niezwykłą finezją rozkochuje Małą w swoich pomysłach. Taaa... Marzenie... Rzeczywistość jest o wiele prostsza:

Mała: Przydałoby się pozmywać... To już drugi dzień...
JA: Weź się nie ośmieszaj. Pozmywamy później.
Mała: Ok.

Albo:

Mała: Może zrobimy coś konstruktywnego?
JA: Pfff... Lepiej poudawajmy, że robimy coś konstruktywnego na fejsie.
Mała: Ok.

Mała w tej walce zazwyczaj ponosi sromotną klęskę. I na nic się zdaje przyjaciół bicie po łapkach i mówienie "Fe.. Fe... Ty okropna egoistko!" Popraw się. Napraw się. Oj, nie działa to dobrze na Małą. JA zaczyna chlipać, bo co ma robić po takim słownym klaskaczu? Mała bierze tedy JA za łapkę, siadają w kąciku i pocieszają się wzajem, że nie jest tak źle; że to JA ma rację, a inni są fe. Głupie babole. Pocieszajki pomagają wrócić do względnej równowagi. Bo nikt nie będzie Małej JA poniewierał. Wara.

JA ma jednak zażartego wroga. Wroga nie do zwalczenia. I na tym polu Mała nic nie może zrobić. Najwyżej musi zrobić. Herbatę na przykład. Bo wrogiem JA jest Babcia. Babcia potrafi zmasakrować i zmaltretować JA tak, iż Mała jedynie bierze zezwłok JA, ciągnie za sobą i robi tę cholerną herbatę. I ani piśnie. Chyba że w sobie. Dlatego JA nie znosi Babci. Ale Babcia ma na JA swoje sposoby. A właściwie jeden sposób - wytrwałość. Czyli wytrwałe dopominanie się o to, co jest jej akurat w danym momencie potrzebne.
Przykładowa bitwa wygląda następująco:

Mała i Ja siedzą w necie/czytają książkę/czytają gazetę/nic nie robią. Wstaje Babcia.
Babcia: Ktoś mi wypił wszystką herbatę.
Mała: Trzeba iść herbatę jej zrobić.
JA: Siedź cicho. Nigdzie nie idziemy.
Babcia (głośniej): Ktoś mi wypił wszystką herbatę!
Mała: Trzeba iść herbatę jej zrobić.
JA: Nigdzie nie idziemy.
Babcia (jeszcze głośniej z elementami zawodzenia): Nie mam herbaty!!!
Mała bez słowa wstaje. JA się jeszcze wyrywa. Próbuje zatrzymać. Coś powiedzieć. Za późno. Mała już robi tę cholerną herbatę.

Albo:

Wieczór. Babcia chce się potulić. JA chce poczytać. Mała kładzie się obok Babci. Myzia i jest myziana. JA się wierci i niecierpliwi. Babci jest dobrze. Bezpiecznie. Przytula do siebie rękę Małej. Jakby to była przytulanka z gałganków. Małej żal zostawiać. Wykręcać się z objęć. Ma w nosie poburkiwania JA.

JA zaczyna przechodzić pewien kryzys. Bolesny. Pertraktacje bowiem trwają coraz krócej. Bo Mała wie, że przeciąganie i odwlekanie nie prowadzi do niczego. Nic się tym nie uzyskuje. JA każdego dnia jest więc brutalnie kaleczone. Jak w tych opowieściach o ziarenku piasku, co to kaleczy małża i dzięki temu powstaje perła... Perła? Jaka perła? Samo kalectwo póki co. Siepanie. Rozcinanie. Krew chlusta na wsze strony.

Ktoś może pomyśleć, że jest to walka na śmierć i życie. I w pewnym sensie jest to prawda. Ale nie chodzi o to, by zgładzić JA. By się go pozbyć, wyrzucając za burtę życia. Nie. Trzeba tylko ustawić JA do pionu. Trochę ukrócić jego hulaszczy i rozrzutny  tryb życia. Niech się zacznie liczyć ze zdaniem Małej. Niech się wreszcie podporządkuje. Choć odrobinę. I do tego właśnie służy Babcia. Między innymi. Mniej więcej.



Kawa jest darem z dojczlandu. Mała, by się jej napić, musi wziąć słoik i tym samym stanąć twarzą w twarz z... ja! Nie z dumnym (durnym?) JA, tylko ze skromniutkim "ja".
Kawa też jest skromna. W smaku. Ale nie jest zła. Można pić, ja!

8 komentarzy:

  1. Ten, teego. majstersztyk!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiedziałam, że też mam w sobie Małą.
    Kłótliwa z jej bestia.
    Nie może być inaczej, bo przecież JA jestem łagodna i ugodowa niczym baranek :)

    OdpowiedzUsuń
  3. U mnie Mała ma swoją własną egzegezę. Mała to ja. Tak mnie zwą od lat już kilkunastu. A JA jak każdy - mam od urodzenia. I to JA wymaga ukrócenia ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Przeczytało mi się "Krew chlusta na wasze stopy." Moje JA się przeraziło ;-)

    Pozdrawiam
    Almetyna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To by było dość interesujące... To rozbryzgujące się po czyichś stopach JA ;-)

      Usuń