Akcja kolędowa rozpoczęła się w piątkowy wieczór. Przygotowania otworzył mały wielki protest anty kąpielowy. Babcia odmówiła stanowczo powstania z łóżka i udania się do łazienki. Późno było już i poziom cierpliwości mojej nie był jakoś szczególnie wysoki, więc po krótkich pertraktacjach z użyciem siły argumentu przeszłam płynnie do pertraktacji z użyciem argumentu siły. Najpierw zdzieram z niej kołdrę, zabieram koc oraz szlafrok i wszystko wynoszę do drugiego pokoju. Babcia kuli się na łóżku i straszy mnie rozchorowaniem się. Następnie zabieram się za babcię. Babcia spina mięśnie, sztywnieje, zapiera się i krzyczy. Mocuję się przez chwilę, aż wreszcie wśród jęków wysyłam babcię do łazienki. "Miunczy" tam przez chwilę, ale jak jesteśmy na finiszu, czyli oblewam ją ciepłą wodą, to już jest zadowolona. Zdobywam się nawet na wyrozumiałość i nieco przeciągam ten moment. Potem jeszcze moczenie nóg - koniecznie przy "kalafiorku" - oraz manikiury i pedikiury. Do paznokci w dużych palcach u nóg już od dawna używam sekatorów i siły fizycznej. I nawet nie kończy się rozlewem krwi. Babcia żałuje jedynie, że ma tak mało palców. Bo lubi to obrabianie.
Po tych wszystkich zabiegach pakuję babcię do łóżka. Choć twierdzi, że nie chce się jej spać, odlatuje natychmiast. Tak upływa pierwszy etap przygotowań.
Potem sobie sprzątam. I sprzątam. I sprzątam... Tak upływa drugi etap przygotowań.
Wstaję wcześnie. Nawet w miarę przytomna. Po jako takim ogarnięciu się, o 6.45 budzę pół bloku moim wyjącym odkurzaczem. Babcia śpi nadal. Budzę babcię. Budzę wcześniej, bo 1) Monia wpadła na genialny pomysł, aby z okazji kolędy babcia wyskoczyła z piżamy i wdziała jakieś normalne ciuchy; 2) wizyty osiołkowo-pasterskie mamy dwie tego dnia.
Budzę więc babcię i komunikuję jej konieczność przebrania się. Nie protestuje. Jestem w lekkim szoku. Ubiera się grzecznie w swoją ulubioną sukienkę (moją też - w sensie, że bardzo lubię babcię w tej sukience), w której kiedyś złożymy jej ciało do trumny. Mamie zresztą też dałam ulubione ciuchy. Nie wiem, czy to jest istotny element spraw pośmiertnych, ale jakby co - ja będę miała na nogach trampki. Mogę zastrzec to w testamencie.
Fota wyszła nieco niewyraźna, ale ważne, że jest sukienka :-)
Wracając jednak do głównego wątku. Ubieranie idzie sprawnie, więc w oczekiwaniu na pierwszosobotnią wizytę teamu'u Pan Jezus i ksiądz lądujemy w kuchni i czytamy urywki z ks. Jana Twardowskiego ("o, to jest o mnie" mówi babcia i czyta na głos: "Do wszystkich, którzy czekają na przyjęcie Komunii świętej przyjdzie Pan Jezus..."). Ksiądz przybywa i dowiadujemy się, że tego dnia spotkamy się raz jeszcze. Będzie u nas kolędował.
Nie minęło dużo czasu i zjawił się z dwójką ministrantów. Ksiądz wchodzi normalnie, natomiast chłopaki zatrzymują się przed progiem pokoju. Na wprost mojej "biblioteki". Stoją zbici w kupę i chyba lekko zbici z tropu. Pozwalam gimom wejść do pokoju. Robią nieśmiałe pół kroku. Po modlitwie wycofują się ekspresowo, że babcia musi ich gonić z symbolicznym "piątakiem".
Wiem, że mój pokój odbiega nieco od zwyczajności, ale żeby od razu miał peszyć? Powodów nie dostrzegam.
Wiem, że mój pokój odbiega nieco od zwyczajności, ale żeby od razu miał peszyć? Powodów nie dostrzegam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz