Wiele rzeczy jestem w stanie znieść, ścierpieć; wiele elementów babcinego funkcjonowania po prostu mnie rozbawia. Choćby sytuacja z wczoraj. Od dwóch dni szukałam rękawiczek. TYCH rękawiczek. I znów to samo, czyli "szukałem wszędzie - nie ma, nie ma; patrzyłem wszędzie - nie ma, nie ma". Przyjęłam zatem wersję najbardziej prawdopodobną, iż porzuciłam moje rudzielce albo w kościele albo w jakimś sklepie. Nic to. Już zaczynałam przeboleweć stratę okrutną, aż... Wczoraj, gdy poprawiałam babcine poduszki, odnalazłam przy okazji rękawiczki. Ufff... Nie kościół, nie sklep, nie własny wszędobylski nieogar tylko babcia... Tak, takie sytuacje wywołują uśmiech na mojej twarzy. Co natomiast uśmiechu nie wywołuje? Odpowiedź jest krótka - łazienka. I nie chodzi tutaj o babcine kąpiele. Raczej o moje.
Przyznam, nie zawsze tak jest. Nie zawsze dostają apopleksji pod prysznicem, nie zawsze mnie wówczas "bierze" (dygresja: określenia są Mamine, z czego "apopleksji" dostawała Mama - z różnych powodów, także z mojego, natomiast mnie "brało". "Bierze cię? Bierze cię?" pytała Mama, gdy wpadałam w mniejszą lub większą furię z przyczyn najróżniejszych - od nieumiejętności odrobienia jakiegoś zadania matematycznego zaczynając, poprzez "nie mam się w co ubrać", a kończąc np. na rzucaniu blachą z ciastem, które nie wyszło. Blachę z ciastem Mama łapała w locie i po kłopocie).
Gdy babcia pozwala mi się wykąpać, jest ok. Czyli normalnie. Nie zawsze jednak tak jest. Bo gdy nie śpi, to często chce jej się siku, właśnie wtedy gdy ja się kąpię. I wówczas się zaczyna szopka, czyli jęki, zgrzyty, ponaglenia. Ona zgrzyta głośno ("ja muuuuuuuuuuuuuuuuuszę do łaaaaaaazienki..."), ja zgrzytam wewnętrznie (piiii, piiiii, piiiii...). I tak zgrzytamy sobie. Póki nie zwolnię tej cholernej łazienki.
Istnieją na szczęście pewne zabiegi-wybiegi. Np. naszykowanie babci solidnej porcji żarełka. Zajęta jedzeniem, nie będzie myślała o sikaniu (nie sprawdza się, gdy już wcześniej zdążyła się najeść). Albo wysłanie jej, żeby siku zrobiła, zanim pójdę się myć (nawet gdy utrzymuje, że jej się nie chce - bzdura, zawsze jej się chce). Najgorzej jest jednak, gdy jest w fazie nieustannej wędrówki: pokój, łazienka, kuchnia. Jak wpadnie w taki trans, to i trzy godziny potrafi przełazić, a w łazience jest wtedy co 5 minut (ostatnio z tym jednak nieco spasowała; mamy względny spokój). Apopleksji zatem nie dostaję nazbyt często, ale się zdarza.
Ktoś może jednak mi zarzucić, że znęcam się nad babcią (nie pierwszy zresztą raz), nie pozwalając się biedaczce wysikać. Przecież to nic takiego. Mogłabym jej pozwolić. To tylko moja babcia itp. Racja. Jak najbardziej. Się zgadzam. Tylko nie jest to problem natury fizjologicznej, ile egzystencjalnej. Przyznania sobie prawa do prywatności. Jakiegoś skrawka swojej przestrzeni. Swojego czasu. Być może jest to kompleks "pełnej chaty", mieszkania "na kupie", gdzie zawsze ktoś-coś-gdzieś. Nie wiem. Ale sądzę, że takie wygospodarowania sobie pewnych przestrzeni jest dobre dla własnego zdrowia psychicznego. Nawet kosztem dostawania co jakiś czas apopleksji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz