Front babciny, czyli gerontologia w praktyce

czwartek, 8 maja 2014

Studnia bez dna

Miałyśmy wczoraj z Brudną i Babcią* głupawkę. Od razu wyjaśniam, że Babcia to nie babcia (nie ta moja bohaterka bezkrwawych walk na froncie). Opis Babci w przypisie. Zatem miałyśmy tę głupawkę. Polało się piwo, posypały się paluszki. Ale gdzieś tam pojawiały się przebłyski spraw dotykających podstaw ludzkiego istnienia. Podnoszenia się człowieka powalonego cierpieniem.

Babcia ma znajomą. Lat temu ileś znajoma ta zachorowała na nowotwór. Złośliwy. Guz był w ręce. Nie do wycięcia, więc ręka do amputacji. W domu dziecko i mąż alkoholik. Babcia mówi: to był wtedy wrak człowieka, gdy podejmowano decyzję o operacji. Po powrocie ze szpitala znajoma Babci wróciła do pracy, mąż przestał pić. Dziś jest mądrą, elegancką, fajną kobietą.

W 2011 roku wylądowałam na szczękówce w WIMie w Warszawie (Wojskowy Instytut Medyczny)**. Miałam okazję poznać wówczas panią Wandzię. Pani Wandzia miała guza szczęki. Jak ja. Po prawej stronie, w górnej szczęce. Jak ja. I też jak u mnie rozwinął się w trzy miechy. Ale na tym podobieństwa się kończą, bo jej był niezwykłym złośliwcem. Najpierw z daleka na korytarzu widziałam wielkie cierpienie, gdy ja załatwiałam papierkowe sprawy w szpitalu. Operowali ją dzień przede mną. 7 godzin. Wycięli jej z środka wszystko, co było po prawej stronie. Szczękę, gałkę oczną. Żeby to zrobić, musieli porozcinać ją w kilku miejscach, a następnie pozaszywać. W nocy, gdy ja już byłam lekko na chodzie po swojej przygodzie, przywieźli panią Wandzię z Intensywnej na moją salę. I w ten sposób stanęłam przed dwoma zadaniami: gadaniem i klepaniem. Gadać musiałam dużo, żeby nie gadała Wandzia, bo by jej plastyka szczęki mogła się odkleić i byłaby od nowa Polska Ludowa, jak to się u nas mawia. No to nadawałam jak nakręcona. O wszystkim. Czasem to już brakowało mi pomysłów. Klepanie było związane z tym, że musiała odkleić się i zejść flegma. Mała jestem, ale walnąć w plecy potrafię. Nieśmiałości również żadnej nie posiadam, więc z zapałem waliłam po plecach obcą kobietę, która miała dzieci w moim wieku. Ale efekt był satysfakcjonujący. Dla odmiany młoda synowa bała się okładać teściową i była zbyt delikatna w tej materii. Gdy pani Wandzia mogła już wstać i chodzić, najpierw poszła do lustra. Dałam jej chwilę i poszłam do niej. Co usłyszałam? "Myślałam, że to będzie gorzej wyglądało". Fakt, chirurdzy się postarali. Ale... Wtedy na korytarzu widziałam wrak człowieka, gdy zapadała decyzja. I silną, fajną kobietę, która stanęła po wszystkim przed lustrem.

Jest niesamowite, ile człowiek ma w sobie siły. Jak studnia bez dna. I zagadką jest, że nie wszyscy potrafią z niej czerpać.

* Babcia została Babcią, choć niczyją babcią (póki co) nie jest, trochę dla żartu, bo najstarsza z nas wszystkich. I ma dzieci w naszym wieku. Mniej więcej ;). I tak wyszło po prostu.

** O moim pobycie w WIMie i szczękowej przygodzie kiedyś coś wysmaruję, bo to są fantastyczne wspomnienia.

Jedno w WIMowskich zdjęć. Otwór do dawania w żyłę ;-)

7 komentarzy:

  1. Ładne mi żarty! Dziękuję za takie "poczucie humoru".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pani Wandzia też mi dziękowała. I jej mąż również. Właśnie za takie poczucie humoru.

      Usuń
    2. W sprawie z panią Wandzią niczego Ci nie zarzucam. Swoją drogą bardzo dzielna z niej kobieta, niejedna by się załamała. Mój znajomy miał nowotwór złośliwy umiejscowiony właśnie w szczęce. Nie przeżył. Po operacji wyglądał koszmarnie, mimo, że nie usunięto mu gałki ocznej. To bardzo inwazyjna operacja. Całe szczęście, że miałaś łagodną odmianę guza.
      Skrytykowałam nazywanie innej kobiety "babcią" dlatego tylko, że jest w wieku ..."matczynym". Matka a babcia robi jednak różnicę.

      Usuń
    3. Chłopaki w Warszawie dbają nie tylko o efekt medyczny, ale i estetyczny. Profesor tamtejszej szczękówki trzyma odpowiedni poziom. Ale inwazja jest - masz rację. Ja przy mojej łagodnej odmianie wyglądałam przez kilka dni jak po 12 rundach na ringu bokserskim ;-). Inni pacjenci poznawali mnie po łapciach ;-)

      Co do Babci. Została nią nazwana na jakiejś naszej popijawie i przyjęła to z humorem. Bo Babcia owa sama poczucie humoru ma na poziomie hard. Jeszcze będę o niej pisała, więc trochę lepiej będziesz mogła ją poznać. Ale na pewno doceni twoją troskę, bo z zapałem czyta mojego bloga.

      Usuń
    4. Aha, skoro czyta, to jeszcze coś dopiszę. Humor często bywa wisielczy. Dobrze jest mieć dystans do samej siebie i coś krytycznego o sobie powiedzieć. Lecz od czego są przyjaciele, jak nie od tego, by mile zaprzeczyć. Ksywki powinny być dowcipne i nie nazbyt dosłowne.
      Grubego nazywać "grubym", a starego "starym", to z lekka nie fair.

      Usuń
    5. Mój znajomy ma na nazwisko Chudziński i będąc chudym nieziemsko, zwany jest przez środowisko całe... Chudym. Odkąd pamiętam.

      Do kompletu ja we wszelkich kręgach - przyjaciół, rodzin przyjaciół i znajomych - nazywana jestem Małą. Przez wzgląd na moje 150 cm wzrostu i jest mi z tym bardzo dobrze.

      Usuń
    6. Znajoma mojej mamy zwie się Chata. Ksywka przyplątała się do niej w niecodzienny sposób. A było to tak. Pewnego dnia mamy znajoma zadzwoniła z pracy do domu.
      - Burdelchatka, słucham? - usłyszała po wykręceniu numeru. Rozłączyła się, sądząc, że pomyliła numer i wykręciła cyferki jeszcze raz.
      - Burdelchatka, słucham? - usłyszała ponownie. I znów miała się rozłączyć, gdy... coś znajomy wydał jej się głos w słuchawce.
      - Kasia? - zapytała.
      - O, cześć mamo. Co tam? - odparła jak gdyby nigdy nic jej jedenastoletnie bodaj córka.
      - Kasiu, co ty powiedziałaś na początku, jak odebrałaś?
      - A, to? Burdelchatka.
      - Kasiu, a dzwonił ktoś do nas dzisiaj?
      - Tak, było kilka telefonów...

      I od tamtej pory mamy znajoma zwie się Chata. A Babcią nazywa się jej byłego męża. Dziwne przydomki się do ludzi przyplątują, oj, dziwne :)

      Usuń