Nad tym prezentem dla babci myślałam już od pewnego czasu. Rozważałam to z każdej strony. Wszystkie plusy i minusy. Zwłaszcza minusy. I zdecydowanie wygrywał mój instynkt samozachowawczy. Głośno i wyraźnie brzmiało moje wewnętrzne "nie". I chociaż wracała myśl, że może jednak warto się zdecydować, to żadnych kroków nie podejmowałam - i było mi z tym dobrze.
Ale zbliżały się imieniny babci - to po pierwsze. Po drugie - może jednak babci by się to przydało na okoliczność rekompensaty w ubytkach czasu spędzanego ze mną. Po trzecie wreszcie - napatoczyła się Marika ze zdjęciem w telefonie i konkretną potrzebą. Zaistniała podaż. I zdjęcie trochę przełamało mój wewnętrzny opór. Nieśmiało wyraziłam okruchy chęci. I - jak to często w takich sytuacjach bywa - sprawy potoczyły się błyskawicznie. Prezent wprawdzie zjawił się już po imieninach, ale jest. Mieszka z nami od poniedziałkowego popołudnia. Oswaja się z otoczeniem na razie. Ja oswajam się z nową sytuacją.
Prezent ów nie jest pierwszej świeżości. Ma już 9 lat i jest nieco wyliniały. Ma także pewne zalety:
- lubi gości (co jest niezmiernie istotne)
- lubi sernik Basi
- nie jest zbyt absorbujący
- nie zajął mi łóżka, choć zajął - ja śpię na wersalce, a on w wersalce; podział ten może utrzymać się dożywotnio
- reaguje, gdy wołam na niego Kiko, choć przez 9 lat słyszał Kiku.
W ogóle temat imienia nadaje się na anegdotę.
Wiedziałam od początku, że ma na imię Kiku. Jak Kiku, to Kiku. Imię jak imię. Zwłaszcza dla kota. Nic nadzwyczajnego. W poniedziałek spotykam Gosię i mówię, że kota mamy.
Gosia: Jak ma na imię?
Ja: Kiku.
Gosia: Kiko?
Ja: Nie... Kiku...
[cisza]
Ja: Jeny, mam kota neona...
Informacja o zajęciu naszego terytorium przez kota poszła w świat i między ludzi. I słyszę od Kasi, Brudnej, Łukasza to samo automatyczne przekierowanie na Kiko. Takie oczywiste. A mnie przez cały czas zastanawiania się, czy wziąć Kiku do nas, czy nie wziąć, ten prosty ciąg skojarzeniowy nie przyszedł do głowy. Ale klamka zapadła. Sierściuch reaguje na Kiko, więc mamy w domu Kiko.
P. S.
Chyba nie przepada za określeniem "sierściuch".
Drugą jego wadą jest, iż totalnie nie potrafi zachować się przed obiektywem. Ale popracujemy nad tym.
Tak jak nad relacją babci z kotem. Na razie babcia ma zbyt wiele miłości do kota, a on jest nieco chłodny w okazywaniu uczuć. Ale zrobić razem zadymę w moim pokoju o 4:30 nad ranem potrafią.
To jest dzień pierwszy, więc jest przerażony. Teraz jest zdecydowanie lepiej, ale za to zrobienie mu zdjęcia stało się mocno skomplikowane ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz