Front babciny, czyli gerontologia w praktyce

sobota, 10 maja 2014

Czasem małe rzeczy zmieniają życie

Monia miała imieniny. Sprezentowaliśmy jej więc kawiarkę, bo swoją jakiś czas temu spaliła. Do zakupu zostałam oddelegowana ja. Kupiłam. Monia dostała ją podczas imprezy-obiadu toteż liczyliśmy na poobiednią kawę. Przeliczyliśmy się. Nie z powodu Moni. Z powodu kawiarki. Miała feler. Ogólnie cała była felerna, więc kawy zrobić się nie dało.
- Sprawdzałaś ją przy pani w sklepie? - zapytał Ha. Okryłam to pytanie milczeniem. - Masz paragon? - to pytanie Ha. brzmiało raczej jak twierdzenie. Jednak mimo wieloletniej znajomości wierzy, że są we mnie jakieś okruchy ogarniania. Paragon? Jaki paragon? Jak niby miałabym upilnować mały kawałek papieru o dużej (u)lotności. Paragony zazwyczaj porzucam na ladzie, w torbie z zakupami, w którejkolwiek kieszeni (można je potem nieświadomie składać na nieskończoną ilość kwadracików, kiedy trzyma się w kieszeniach ręce), w którejś wnęce którejś torebki, w portfelu. Portfel sprawdziłam od razu - nie było. Tak nawet myślałam. Ogólnie nie posiadałam cienia nadziei, że ten paragon gdzieś jest. Ale dla zasady sprawdziłam porzucone foliówki - były różne paragony, ale tego potrzebnego ni śladu. Przeanalizowałam zatem, która torebka towarzyszyła mi przy zakupie kawiarki i zaczęłam wygrzebywać z zielonej sportówki kolejne mniejsze i większe papierki, karteczki itp. (nie mam w zwyczaju robić porządków w torebkach - ktoś w ogóle to robi?). Jakie było więc moje zdziwienie, kiedy natrafiłam na TEN paragon. Trzymałam go w rękach i nie wierzyłam, że on istnieje. A jednak. Miły pan w sklepie uznał feler kawiarki i oddali kasę. Pozostało zaopatrzyć Monię w sprawną kawiarkę. Ale już nie w tym sklepie. Wspólną decyzją wybór padł na kawiarkę, którą swego czasu obdarowałyśmy Brudną. W sensie firmy i modelu. I już już zamawiałam sztuk jeden, kiedy pomyślałam, że ja też chcę, bo cena przystępna i w sumie WSZYSCY dookoła kawę w kawiarkach parzą, więc raczę się takową okazjonalnie. No to kupiłam sztuk dwie. Kawiarki przyszły (kuriera nogami przyszły). Monia swoją dostała, a ja dziś swój debiut kawiarkowy przeżyłam, nasycając kuchnię pięknym zapachem i racząc się wybornym smakiem odpowiedniego poziomu kofeiny. I stwierdzam, że życie z kawiarką jest inne... 

J. się cieszy, że już nie będę piła "tego syfu puszczalskiego" ;-)

7 komentarzy:

  1. Jaa zawsze upajam się tym wspaniałym zapachem kawy, parzonej w ekspresie - gdy odwiedzam siostrę. I czasem zazdroszczę ludziom tego rytuału. Niestety, sama kawy nie lubię, więc jej nie pijam:-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rytuał jest rzeczywiście pachnący. Wciąga :-)

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  2. Trzeba będzie Cię odwiedzić i przetestować urządzenie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. o tak, pokochałam kawiarkę od pierwszego parzenia!

    OdpowiedzUsuń