Monia miała imieniny. Sprezentowaliśmy jej więc kawiarkę, bo swoją jakiś czas temu spaliła. Do zakupu zostałam oddelegowana ja. Kupiłam. Monia dostała ją podczas imprezy-obiadu toteż liczyliśmy na poobiednią kawę. Przeliczyliśmy się. Nie z powodu Moni. Z powodu kawiarki. Miała feler. Ogólnie cała była felerna, więc kawy zrobić się nie dało.
- Sprawdzałaś ją przy pani w sklepie? - zapytał Ha. Okryłam to pytanie milczeniem. - Masz paragon? - to pytanie Ha. brzmiało raczej jak twierdzenie. Jednak mimo wieloletniej znajomości wierzy, że są we mnie jakieś okruchy ogarniania. Paragon? Jaki paragon? Jak niby miałabym upilnować mały kawałek papieru o dużej (u)lotności. Paragony zazwyczaj porzucam na ladzie, w torbie z zakupami, w którejkolwiek kieszeni (można je potem nieświadomie składać na nieskończoną ilość kwadracików, kiedy trzyma się w kieszeniach ręce), w którejś wnęce którejś torebki, w portfelu. Portfel sprawdziłam od razu - nie było. Tak nawet myślałam. Ogólnie nie posiadałam cienia nadziei, że ten paragon gdzieś jest. Ale dla zasady sprawdziłam porzucone foliówki - były różne paragony, ale tego potrzebnego ni śladu. Przeanalizowałam zatem, która torebka towarzyszyła mi przy zakupie kawiarki i zaczęłam wygrzebywać z zielonej sportówki kolejne mniejsze i większe papierki, karteczki itp. (nie mam w zwyczaju robić porządków w torebkach - ktoś w ogóle to robi?). Jakie było więc moje zdziwienie, kiedy natrafiłam na TEN paragon. Trzymałam go w rękach i nie wierzyłam, że on istnieje. A jednak. Miły pan w sklepie uznał feler kawiarki i oddali kasę. Pozostało zaopatrzyć Monię w sprawną kawiarkę. Ale już nie w tym sklepie. Wspólną decyzją wybór padł na kawiarkę, którą swego czasu obdarowałyśmy Brudną. W sensie firmy i modelu. I już już zamawiałam sztuk jeden, kiedy pomyślałam, że ja też chcę, bo cena przystępna i w sumie WSZYSCY dookoła kawę w kawiarkach parzą, więc raczę się takową okazjonalnie. No to kupiłam sztuk dwie. Kawiarki przyszły (kuriera nogami przyszły). Monia swoją dostała, a ja dziś swój debiut kawiarkowy przeżyłam, nasycając kuchnię pięknym zapachem i racząc się wybornym smakiem odpowiedniego poziomu kofeiny. I stwierdzam, że życie z kawiarką jest inne...
J. się cieszy, że już nie będę piła "tego syfu puszczalskiego" ;-)
Jaa zawsze upajam się tym wspaniałym zapachem kawy, parzonej w ekspresie - gdy odwiedzam siostrę. I czasem zazdroszczę ludziom tego rytuału. Niestety, sama kawy nie lubię, więc jej nie pijam:-).
OdpowiedzUsuńRytuał jest rzeczywiście pachnący. Wciąga :-)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńTrzeba będzie Cię odwiedzić i przetestować urządzenie :)
OdpowiedzUsuńKoniecznie :-)
Usuńo tak, pokochałam kawiarkę od pierwszego parzenia!
OdpowiedzUsuńNie da się inaczej :-)
Usuń