Kiko powoli przyzwyczaja się do otoczenia. Tudzież gości. Tudzież goście do Kiko.
Dygresja: Monia jest ewenementem na skalę jakieś pracy naukowej. Bo Monia kotów nie lubi, za to koty uwielbiają Monię. To jest coś niesłychanego. Bo zazwyczaj zwierz szerokim łukiem omija niechętną mu istotę ludzką. Tudzież prędzej uraczy go chapnięciem niż szczerą sympatią. A do Moni koty się garną. Ocierają o nogi. Pakują na kolana. Monia je zgania, odgania, odpycha, mówi: sio, kocie! i dalej robi wszystko, żeby zniechęcić do siebie sierściucha. A koty w ogóle nie zważają na jej niechęć i z coraz większym zapałem Monię oblegają. Przetestowane to zostało na niejednym czworonogu. Rezultat zawsze ten sam: koty darzą Monię bezwarunkową i nieodwzajemnioną sympatią. Kiko też stracił dla niej głowę.
Ale wróćmy do wątku głównego. Staram się zaznajomić Kiko z babcią. Kiko stawia jednak pewien opór. Babcia dostała do łapki kociego kabanosika. Na przekonanie do siebie Kiko. Nie zjadł. Ale zachował się jak facet. W tym momencie w obecności babci z mojej ręki też nie ruszył, ale wskazał na miskę jako optymalne rozwiązanie. Sądzę, że nie chciał sprawić babci przykrości. Niekiedy pozwala jej się głasknąć. Ale zachowuje rezerwę. Nieco ją olewa, kiedy babcia go przywołuje. Trzeba nad tym popracować. Szczególnie, że babcia ma rozstrzał od zupełnego zapomnienia, że mieszka z nami kot do wszechogarniającej miłości, zdolnej do oddania swoich płatków z mlekiem lub wypuszczenia zwiezrzyny z mieszkania, bo Kiko czatuje przy drzwiach.
Za to łazi niekiedy za mną krok w krok (ta sama maniera, jaką ja staram się w sobie bezskutecznie zwalczyć - chodzenie za ludźmi, kiedy do nich mówię). A wczoraj wpakował mi się na kołdrę. Na środek kołdry. Jakiś skrawek jednak wyszarpnęłam dla siebie.
Cóż, po pierwsze - karmię. Po drugie - kot czuje, kto w chacie dzierży władzę. Nic się nie poradzi.
koty Monię znaczą, znaczy, zaznaczają;)
OdpowiedzUsuń