Front babciny, czyli gerontologia w praktyce

wtorek, 18 marca 2014

Fruwające niewidzialne ECIE-PECIE

W związku z faktem, iż zaistniała czwarta edycja finkowego konkursu u Fidrygauki, miałam przyjemność coś napisać, by powalczyć o finkowe trofeum. Z powodu lenistwa oraz zamiłowania do luźnych skojarzeń, dwa zaproponowane tematy:
1. Czego moje oczy nie widzą, tego po prostu nie ma! (by Ania)
2. Pofrunęła między chmury, wrzeszcząc ECIE-PECIE! (by Moe)
połączyłam w jeden wpis, co następuje:

Pochodzenie z prowincji daje wolność. Przynajmniej Małej. Mała z tej wolności korzysta, ile się da. Oczywiście w wielkich miastach. No dobra, w jednym wielkim mieście. Bo za bardzo i za często Mała w świecie tudzież w Polsce nie bywa (póki co). Ale jak już jest to jest. W ukochanym do każdej komórki Krakowie. Tak, Mała jest niepoprawnie rozkochana w kulturalnej stolicy Polski. Bić się jednak o to nie zamierza, bo jest to uczucie najzupełniej subiektywne i nikt nie musi go podzielać. Bo Mała jest zakochana w słońcu nad Krakowem. I kawie z krakowskiego McDonald'u. I w liściach na drzewach. I tramwajach. I spaniu w miejscach publicznych. W niespieszeniu się dokądkolwiek.

Tak się składa, że Mała w Krakowie bywa z końcem kwietnia. Na takim swoistym filozoficzno-krakowskim urlopie. Stąd to słońce, liście i niespieszenie (wspominałam, że subiektywizm w tym postrzeganiu świata krakowskiego wiedzie prym?). Ale ja tu ecie-pecie, a cienia orła lotu i niewidzenia nie widać. Wszystko jednak jest istotne. Bo każdy wyjazd z prowincji prowadzi do niewidzenia. Bycia oddalonym od spraw codziennych. Z odległości kilkuset kilometrów nie można przecież ich dostrzec, choćby nie wiadomo jak bardzo się chciało (swoją drogą się nie chce, ale to już inna kwestia) i wpływu za bardzo na nie się nie ma. Spawy te stają się niewidzialne. Wtedy Mała wsiada w tramwaj lub autobus, pozwala się zawieźć aż w pobliże krakowskiego Rynku, skręca w krakowską ulicę św. Anny, zatrzymuje się przy murku pod kościołem imienia tejże, ściele sobie legowisko ze sweterka, bluzuni, chusty, torby i czego tam jeszcze ma na tymże murku, wysupłuje jakąś mądrą książkę i kładzie się pod drzewkiem, które nad tym murkiem sobie rośnie. Przez chwilę oczywiście zagłębia się w labiryncie słów, jednak nie nazbyt długo, gdyż promienie słońca przebijające się raz po raz spośród chmur i jasnozielonych liści wyżej wspomnianego drzewa niechybnie zapraszają do zamknięcia powiek. Nie na wieki oczywiście (choć umrzeć w takim miejscu u progu wiosny jest rzeczą dość kuszącą). Mała zatem przygląda się niekiedy leciutko chmurzastemu niebu znad Krakowa i zamyka powieki, pozwalając by ogarnął ją wszechświat. I promienie słońca w pakiecie. Przez godzinę. Może dwie. Wsłuchuje się w urywki rozmów, tupot wszelkiej wielkości stóp i szelest liści. W sumie nic nie ma i wszystko jest. Myśli Małej krążą wokół metafizyki niskich lotów, a ona przygląda się własnym powiekom od wewnątrz, które lśnią wówczas milionem małych gwiazdek. Mała więc sobie tak leci i leci, nie wrzeszcząc wprawdzie, ale jedynie cicho mrucząc (wystarczy przecież, że świat wrzeszczy). I nic z tego nie wynika. Bo nie musi! Po prostu nie musi!

P. S. Spanie w miejscach publicznych miast obcych jest doprawdy wspaniałym doświadczeniem.

Kawa z maka z ul. św. Anny w tle...


... i kosmos nade mną...


4 komentarze:

  1. Ot i ciekawe ujęcie tematu / tematów dwóch w jednym. Czemu nie.
    Mówią: "nie śpij, bo cię okradną":-). Wspaniale tak sobie pospać w pełni zaufania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poza tym bezcennym doświadczeniem jest usłyszeć dialog:
      dziewczynka: Ooo, tato!
      mężczyzna: No co? Pani sobie odpoczywa...

      Usuń
  2. Chętnie poleżałabym z Małą :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kraków ma w sobie taki urok, że aż się kiedyś tam wyprowadziłam. Głodowałam trochę, bo przez ponad rok nie mogłam znaleźć pracy (co w sumie dobrze wpłynęło na moją przedślubną figurę :))), ale co się nasiedziałam, namarzyłam, naleniłam na krakowskich ulicach pod wezwaniem, co się nawdychałam cudownego (tylko w sensie metafizycznym, tylko metafizycznym ...) powietrza, to moje.
    Ale co do kawy z McDonaldsa, to choćbyś nie wiem jak mnie przekonywała - nie dasz rady. Przynajmniej tu w Anglii jest tragiczna.
    Ale kto wie, może w Krakowie parzą inną?
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń