Zdałam sobie sprawę, iż od ponad miesiąca nic o babci. Spokojnie. Nie zafundowałam sobie wielkiego postu od jej osoby. Jest. Ma się dobrze (tak sądzę...). Życie toczy się swoim rytmem. Rytmem drobnych zmian w osobowości.
Kiedyś TO wyglądało nieco inaczej. TO jest moją relacją z martwą naturą. Lubiłam wśród niej przebywać. Moje otoczenie wyglądało jak na takich typowych obrazach - dużo elementów bezładnie rzuconych w przestrzeń pokoju. Wychodziłam z prostego założenia, że przedmiot raz użyty w jakimś momencie, może czekać na następne użycie w miejscu, gdzie został porzucony. Dlatego krzesła były obwieszone warstwami ubrań na każdą okazję i pogodę. Co krok mogłam potykać się o najróżniejsze rzeczy: książki, gazety, płyty, talerze, kubki, łyżeczki, kosmetyki, torby, torebki i już nawet nie pamiętam, co jeszcze. Fakt, iż nie dokonałam na sobie przypadkowo samounicestwienia zawdzięczam niewychowawczemu zachowaniu Mamy, która w przypływach zniecierpliwenia bałaganem, sprzątała pokój. Szczególnie, że to był także jej pokój. I babci. I w ogóle pokój.
Nie dało się ze mnie tego wykarczować, wypruć. Choć Mama wypruwała sobie żyły, żeby mnie jakoś zreformować. Już od samiuśkiego początku. Bo miałam to od dzieciństwa. Może mnie zainfekowali tym w szpitalu? Nie wiem. Ale tak zwane sprzątanie po sobie było pojęciem nader abstrakcyjnym dla mnie. Żyłam zgodnie z ideą "Przewróciło się, niech leży". Do czasu.
Obecnie znalazło się antidotum w postaci babci. Jeśli nie schowam czegoś, co schowania wymaga, to babcia może się w to ubrać (bluza, rękawiczki, ręcznik, ścierka), zjeść, otworzyć, zniszczyć, schować lub wysłać w niebyt. Jeszcze zostały we mnie ciągoty do porzucania. Jeszcze niektóre krzesła (ale już nie wszystkie...) okrywają się warstwami. Ale zaczynam mieć odruch bezwarunkowy w postaci rozglądania się przed pójściem spać, czy czasem nie powinnam czegoś zamknąć na szyfrowany zamek. Dla jej bezpieczeństwa. Dla własnego dobra.
Tak się bawimy. Jeśli coś przeoczę, to inicjatywa przechodzi w ręce babci. Raz, dwa, trzy... szukam!
Oby nie zabrakło Co pogody ducha. I cierpliwości:-).
OdpowiedzUsuńSpokojnie - czasem brakuje raz. A czasem kilka razy. Na dzień. Żeby nie było wątpliwości. Ale potem cierpliwość i pogoda wracają. Zaraz po tym, jak w myślach wyrzucam ją za okno. Ale i tak ją kocham :-)
Usuń