"Babcia wykonana z rzetelnych i trwałych materiałów, która po drobnych naprawach i poważnych remontach jeszcze parę lat temu zachowywała tyle blasku i wdzięku, że kiedy przyjeżdżali do mnie z wizytą przyjaciele z odległych krain, prowadziłem ich właśnie do niej, bowiem to właśnie ona spośród wszystkich zabytków mojego północnego miasta wydawała się najbardziej fascynująca" /Jacek Dehnel, "Lala"/.
Fascynowała wielu. Urzekała. Poczuciem humoru, uśmiechem, radosnym spojrzeniem, pewną zadziornością potrafiła sobie zjednać ludzi w każdym wieku. Było to szczególnie zauważalne na pielgrzymkowym szlaku, którego wielokrotność jest na stałe zapisana w jej stopach. Te kilometry piachu, kamieni i asfaltu, które na zawsze włączyły się w krwiobieg. Mała, drobna, nigdy nie nosiła na sobie śladów dobrobytu w postaci jakiegoś tam tłuszczyku, ale ciągnęła za to za sobą swój urok osobisty. Jednocześnie ponad miarę twarda i jeszcze bardziej uparta. Zawzięta. Potrafiła z popękanymi pęcherzami na stopach wysiąść po kilku kilometrach z "trupiary" i iść dalej z krwią chlupoczącą w pepegu. A pęcherze chyba zawsze ją kochały. Przynajmniej odkąd moja pamięć cokolwiek z tych spraw rejestruje (jakieś urywki z popielgrzymkowej rekonwalescencji, potem obserwacje własne wychudzonego szczyla, który z pasją oglądał zabiegi na żywym mięsie). Do tego odporność na niewygody wszelkiego rodzaju, nie przejmowanie się pierdołami i kompletny brak wyrozumiałości wobec mamlasowatych, wychuchanych, delikatnych (tak, mam to więc po niej, albo z czasem to na mnie przeszło, "udzieliło się"). To ostatnie wyrażone ironią, ciętym żartem, ale podanym z klasą i z błyskiem w oku, co tym bardziej przysparzało jej wielbicieli. I wielbicielek.Niezrównana. Nie do zdarcia. Jak nikt inny wpływała na moją pielgrzymkową ambicję wleczenia za sobą nóg aż zęby całkiem nie wbiją się w asfalt. Wtedy można z bólem serca i połamaną dumą podwieźć tyłek te kilka kilometrów. Tak było zwłaszcza na początku. Potem zmądrzałam i zaczęłam liczyć siły na zamiary. A potem już nie musiałam liczyć, bo sił przybyło. I mogłam znów być twarda i harda. Jak ona.
W tym roku obie zostajemy w domu. Jak w zeszłym. I jak w poprzednim. Czyli znów przy figurce św. Józefa, która upamiętnia zmarłych pielgrzymów, nikt nie westchnie za prababcią Kasią.
Babcia Zosia podczas swojej ostatniej, 56 pieszej pielgrzymki w 2007 r.
Do tej pory nie było mi "po drodze" z blogiem, choć pisanie jest moją pasją, czemu towarzyszy niepoprawne przeświadczenie o własnym geniuszu w tej materii. Jednocześnie lubię ludzi (przynajmniej kilku). Mieszkam prawie w bibliotece, a jak wiadomo "prawie " robi szaloną różnicę. I kompletnie nie planuję, co będzie się tutaj działo, bo najlepszy plan to brak planu :).
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Babcia Zosia jest śliczna :-)
OdpowiedzUsuńchyba pamiętam to zdjęcie:P
OdpowiedzUsuńAle chyba ja robiłam? Choć pewności nie mam. Za to wiadomo, czyj był kapelusz :)
UsuńJak nie wspomni, jak nie wspomni! W duszy zawsze ona jest z nami...
OdpowiedzUsuń:)
Usuń