Front babciny, czyli gerontologia w praktyce

sobota, 24 sierpnia 2013

Matka Boska Głodująca

I rzekł do nich: «Czy brak wam było czego, kiedy was posyłałem bez trzosa, bez torby i bez sandałów?» Oni odpowiedzieli: «Niczego» /Łk 22,35/.

Te słowa usłyszałam jakoś na początku pielgrzymki. Nigdy wcześniej nie zwróciłam na nie jakiejś szczególnej uwagi. Słysześ je musiałam, ale na pewno niezbyt wiele razy... Jednak kilka dni temu zawarło się w nich całe moje pielgrzymowanie. W sumie plecak był, ale z trzosem i sandałami to już akuratnie wyszło. I przez te kilka dni NICZEGO mi nie brakowało.

Zaczęło się dość zabawnie już 15 sierpnia na pielgrzymkowej wieczornej Mszy św. w Częstochowie. Przeciskam się przez tłum podczas rozdawania Komunii, wlepiam ślepia w posadzkę, żeby nikogo nie stratować, tudzież nie dać się stratować i nagle mój wzrok trafia na.... zielono-niebieskie zapieprzajki! Gdyby nie tłum, to bym chyba padła! Jezuch ma poczucie humoru, które potrafi rozłożyć na łopatki. Genialne tramople należą w dodatku do Epka, którą znam, więc już widzę oczyma wyobraźni mojej odpowiednią fotę w tym właśnie miejscu.



Chociaż pewnie gdyby należały do kogokolwiek innego, to zdjęcie i tak by było. Bo co za problem podejść do kogoś i powiedzieć: "Mój blog nazywa się jak twoje trampki. Mogę zrobić im zdjęcie?" W taki sposób można fajnych ludzi poznać. No ale przepadło, bo Epka już znałam...

Potem to już było coraz laepiej. Mięsa (kotlety panierowane, kabanoski, kiełbaski) dojadłam więcej niż w ostatnich dniach. Otoczona troskliwą i wymierną opieką mogłam skupić się na stronie duchowej. To odnośnie trzosa.

Trekingi się przeszły i nie wymiękły. Mimo braku sandałów moim stopom nic nie dolegało, co jest dla mnie dość satysfakcjonujące. Ale nawet jak zdarzały się lata, gdy szłam w sandałach będących totalną chińszczyzną, to chodziłam bez mięsa na wierzchu, więc co tam treki. Jedyny kłopot mógł być z deszczem, ale zakładałam, że jakimś pierwotnym sposobem sobie poradzę. Chyba jednak mógł by być problem, skoro Najwyższy zachował mnie od deszczu i zafunował wszystkim solarkę za free. Za to też jestem mu wdzięczna, bo blada byłam tego roku niemiłosiernie... A tu cztery dni i odpowiedni poziom brązu zaistniał. Gdy doszedł do punktu krytycznego, wystarczyło pobiec do Cioci działającej w Centrali, żeby poradziła jakimś zwyczajnym-niezwyczajnym specyfikiem. To odnośnie sanadałów.

Pielgrzymka, pielgrzymka i po pielgrzymce, ale jeść nadal trzeba. W sumie to do końca nie wiem, kto zaopatruje moją lodówkę - Bogu, Maryjka, Mama, Aniołowie? Trudno wyczuć. Ale jak dziś sprzątałam (a nie zdarza się to często, więc mam nadzieję, że utrzyma się do poniedziałku...), to zwróciłam uwagę na dwa gwoździe w ścianie koło lodówki. Na niższym zawisł więc kalendarz. Nad położonym wyżej chwilę się zastanawiałam. Okazało się, że najlepiej "pasuje" Maryjka z Częstochowy. I piszę do J. z pytaniem, jay nazywałaby się taka Matka Boska, co jest koło lodówki. J. odpisuje błyskawicznie: Matka Boska Głodująca. No i Matka Boska Głodująca ma teraz pod opieką moją lodówkę. Ja będę płaciła rachunki. W ten sposób słowa Ewangelii z początku posta pozostają nadal aktualne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz