Rzecz z poniedziałku na wtorek. Grzebię w odmętach własnego intelektu i przewalam je na kompa, bo męty społeczne, jakimi są maturzyści, dysponują tego intelektu znacznym ubytkiem (tak, jest to niepedagogiczne, destrukcyjne działanie niepraktykującego polonisty). Siedzę ileś czasu. Raz po raz odrywam się od roboty i zaspokajam doraźne potrzeby babci. Nasilające się z nastaniem nocy. Wysił szarych komórek kończę o pierwszej. Marzę, by paść na łóżko i zostać w nim do rana. Wcześniej jednak muszę się wstrzelić w łazienkę między babcią, a babcią. Idę...
Babcia: Jestem głodna...
Podsmażam ryż na maśle (uprawiając poezję, czyli szepcząc różne epitety). Smażę ten ryż, bo nie ma już chleba ani mleka. Iść po zakupy jakoś mi się nie chce. Dobrze, że ryż z obiadu został. Pakuję jedzenie na talerz i mam nadzieję, że w czasie spożywania go przez babcię, zabarykaduję się w łazience. Idę...
Babcia: ...ale najpierw pójdę siusiu...
Padam na łóżko. Wgryzam się w poduszkę i mruczę "Ja pier..., ja pier..., ja pier...". Trochę pomaga, ale nie za wiele. Babcia zwalnia łazienkę. Gorący prysznic pomaga bardziej. Idziemy spać. Teoretycznie .Leżę. Słucham. Chodzi. Nagle wchodzi do pokoju. Pomyliła się. Jest 2.11. Chce mi się spać.
Jest różowo. A czasem jest różowo, tylko inaczej.
....................................................................................................
Jakby ktoś uznał, że TEN POST jest wart zwycięstwa w konkursie u Fidrygauki, to możecie kliknąć TU i oddać głos na mnie :).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz