Każdego dnia. Niezmiennie. Wciąż na nowo. Odbieramy sobie życie. Jesteśmy w tym niestrudzeni. Nie zniechęcamy się. Nie poddajemy. Usilnie robimy wszystko, by zabić w sobie życie. Ale z jeszcze większą cierpliwością, wiernością i wiarą, że uda Mu się nas ocalić, przychodzi Bóg. Wyciąga ręce. Rozciąga je nad Ziemią, tą planetą samobójców (seryjnych w dodatku) i czasem aż do bólu rozdziera nasze życie, jak rozdarła się zasłona Przybytku, by wyrwać nas ze śmierci. I to jest całkiem poważna sprawa. Zupełnie serio.
Może dlatego wraca w tekstach Luxów. Nie zabraknie tego motywu na ich nowej płycie. Bo powinien to być motyw przewodni naszego życia. Dobrze ukazują to słowa:
Synu bądź spokojny
Nie będzie żadnej wojny
Oprócz tej, która jest
Na życie wieczne i śmierć
Niektórzy pozwolili Bogu, by ich przeczołgał pod swoją ręką i dziś oglądają Go twarzą w twarz. Za nich dziękowaliśmy wczoraj. Dzisiaj modlimy się za tych, którym może zabrakło tej odrobiny. Czego z oczywistych względów nie wiemy. Ale mamy nadzieję.
Chyba nie mam większego pragnienia i większej nadziei niż ta, by Mama była w niebie. Póki co mam ufność, że Bóg dał radę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz