Wracam sobie wczoraj wczesnym wieczorem do domu. Niby nic niezwykłego. Otwieram drzwi na dole (posiadamy wynalazek zwany domofonem), wchodzę po schodach, przekręcam zamek w drzwiach. Do końca. Dalej się nie da. A drzwi jak zamknięte były, tak są nadal. Zaciął się może albo coś. Choć z tyłu głowy już rodzi się nieśmiała myśl, krążąca wokół skromnego słowa "zasuwka". Odganiam ją jednak, przekręcając to w jedną, to w drugą stronę klucz. Pukam. Nic. Pojawia się Brudna. Następnie Monia. Bo byłyśmy umówione. Pukamy. Wołamy. Jak nic zasuwka. Babcia zamknęła się od środka. Telefon do Gosi. Decyzja - wyważamy. Na szczęście zasuwka skromniutka, puściła od razu. Babcia smacznie śpiąca w pokoju. Za nic by nas nie usłyszała.
Uszkodzoną zasuwkę musiałyśmy nieco zdemontować.
Takie małe radości.
Tak w ogóle to chyba pierwszy raz włamywałam się do swojego mieszkania. Albo drugi. Jakieś wspomnienie sprzed lat wyłania się z mroków niepamięci. Że było coś takiego. Lata świetlne temu. W innym zupełnie czasie. I innej przestrzeni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz