W nurcie spraw ważnych i błahych "zapuściłam się" nieco na blogu. Ale tematów do opisywania nie brakuje, gdyż rzeczywistość jest nieustannym ich dopływem. Ostatnio zajmują mnie kobiety. Może to się wydać trochę dziwne, ale taka jest prawda. Pierwszą już opisałam w poprzednim poście. Czas na drugą. Jest nią Kaja Godek. Mama Wojtka. Matka Polka - jedna z wielu tych, dla których zginęła Inka. I syn Kai - chłopiec z zespołem Downa, obywatel naszego kraju. Inka zginęła dla niego w takiej samej mierze, co dla jego mamy, dla mnie, dla mojej babci, a także dla gromady posłów o ujemnej inteligencji. Nie tylko emocjonalnej. Tak, dla nich także. Żeby w wolności mogli odebrać wolność grupie dzieciaków, u których przypadkiem zaistniała jakaś wada i wykryto ją przed ich urodzeniem. Mieli wybór i go dokonali. Nie wiem, kto czym się kierował, ale zostajemy przy starym. I już nawet o wynik głosowania nad ustawą nie chodzi tak bardzo. Choć coś ważnego mówi. Bardziej chodzi o atmosferę, jaką pani Kai zgotowali wykształceni, kulturalni, dobrze wychowani i w najwyższym stopniu cywilizowani posłowie.
Nie zajmuję się polityką. Nie śledzę za bardzo kto do kogo coś tam powiedział albo nie powiedział. Kto jaką miał garsonkę albo jej nie miał. Albo krawat. Buty. I inne takie. Relację z głosowania nad ustawą, która zapewniłaby prawo do życia chorym dzieciakom jednak obejrzałam. Kompetentna, kulturalna aczkolwiek stanowcza kobieta rozpierdzielała krok po kroku mity namnożone wokół kwestii zabijania dzieci przed ich narodzeniem. Za to banda chamów zachowywała się, jakby była na jakimś międzyosiedlowym meczu, podczas którego sędzia wykazał się brakiem poczucia przyzwoitości i uczciwości. Ogólnie przykre. Ale w sumie dobrze się stało, że z różnych osób będących na tej sali wylało się, co się wylało. Obaliło to kolejny mit - prolajferskiego motłochu i zrównoważonych oświeconych. Można było zobaczyć gdzie jest motłoch, a gdzie zrównoważenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz