W niedzielę pojechaliśmy na dżamprezę. Do Piękna. Piękno położone jest dość niedaleko, ale trochę się jedzie. Niecałą godzinę. A w Pięknie sady, las, koty, świeże powietrze, dobre jedzenie i dużo ludzi. Mieliśmy wyruszać wczesnym popołudniem, ściągnęłam więc babcię z łóżka z pewnymi problemami ok. 12.30. Po wytarganiu z pościeli babcia humor miała już całkiem dobry. Wyszykowałyśmy się nawet na czas i pojechaliśmy z naszymi dobrymi znajomymi sprzed lat. Babcia kimnęła się w aucie, więc droga jej szybko minęła. Na miejscu spałaszowała (jak na jej możliwości) sporo ilość pomidorówki, a następnie ziemniaki, mięso i buraczki, dopychając wszystko orzechowcem bez orzechów. Orzechy wydłubałam i zjadłam, żeby się nie zmarnowały. Zapiła wszystko słodkim kompotem i docisnęła czekoladowym batonikiem. Przez cały czas była nieco milcząca, ożywiając się tylko na widok dzieci. Po deserze ruszyliśmy większą gromadą do sadu. Ubrałam, wyszykowałam i zgarnęłam również babcię. Za bardzo się nie nazrywałam jabłek, bo to krzesło przestawić było trzeba, bo koc przynieść, kota podać (który się nie rzucał, jak Kiko, ale tulił, łasił i co nie tylko). I "zimno mi, chodźmy do domu". Przegoniłam jednak ją jeszcze po drodze wśród marudzenia i ogólnego niezadowolenia, żeby trochę tym wiejskim powietrzem pooddychała. Wróciłyśmy jako pierwsze do domu i ułożyłam babcię w łóżku gospodarzy. Za ich pozwoleniem oczywiście. Babcia zasnęła i budziła się na siku tyko dwa razy, z czego raz nie wiedziała gdzie jest. Gdy wstała na dobre, dostała kolację i nawet się ożywiła, bardziej rozmowna się stała i wyraźnie pogodna. Nic nie zapowiadało tego, co miało nastąpić.
Wracaliśmy do domu około 21. Czy to ze zmęczenia. Czy z bólu nóg. Z nadmiaru atrakcji lub świeżego powietrza. Czy z powodu ciemnego lasu, przez który jechaliśmy. Babcia stwierdziła, że już nie chce jechać, tylko chce iść do domku i chce wysiąść. Napięcie narastało. Babcia pukała w szybę, waliła w szybę, waliła w sufit, próbowała rozebrać się z pasów i szarpała za włosy. Cały czas prosząc, błagając wręcz, żeby ją wypuścić. Wyjaśnić nic się nie dało. Próbowałam.
I nagle, gdy już jechaliśmy ulicami naszego miasta, babcia zasnęła. W sekundę. Powstał zakład, w jakim stanie się obudzi. "Będzie reset" rzekłam. Budzę ją już na miejscu. Babcia: "Już dojechaliśmy? Przecież dopiero wsiadłam".
Mówiłam, że będzie reset. A następnym razem pojedziemy gdzieś bliżej. Odległość 5 minut jazdy samochodem będzie optymalna.
Po drzemce, a przed wyjazdem...
Jaka urocza:)).
OdpowiedzUsuń"Raz jestem dr Jeckyll, raz mr Hyde" :)
Usuń