Wszystko przez Madzię. Zapytana przez nią, czy chcę mirabelek na kompot, wzięłam głęboki oddech i z udawaną lekkością odparłam - Jasne. Madzia podpowiedziała, że dobrze jest je z czymś połączyć, bo to kwaśny owoc. Zważywszy, że nigdy kompotu nie robiłam, postanowiłam iść za głosem rozsądku i nie mieszać. Same mirabelki były już wyzwaniem. Wyciągnęłam duży garnek, umyłam owoce, wrzuciłam, wlałam wodę, postawiłam na ogniu, nasypałam cukru, dwukrotnie doprowadziłam wszystko do wykipienia i zapaćkania garnka, kuchenki, zlewu oraz podłogi. Następnie rozlałam wszystko do słoików, ponownie zalewając tę samą połowę kuchni oraz topiąc w kompocie jeszcze czystą część kuchni przy przewracaniu słoików do góry dnem, z których część okazała się nieszczelna. Całą czynność powtórzyłam jeszcze raz, bo mirabelek starczyło na drugi taki sam garnek.
Sprzątałam kilka dni i poszłam na pielgrzymkę.
Gdy więc Madzia kilka dni temu zaoferowała mi uzbieranie i dowiezienie skrzynki tegoż owocu, podskoczyłam z radości.
Tym razem jednak postanowiłam wdrapać się na wyższy poziom przetwórstwa owocowego i oprócz kompotów zrobić także dżemy. A co! Jak szaleć, to szaleć. W celu uzyskania bezcennej wiedzy z zakresu domowej produkcji, sięgnęłam do Internetu. Dowiedziałam się, że na kilogram owoców daje się 1,5 kilograma cukru (panika pierwsza - mam skrzynkę owoców, 2 kg cukru w szafce i nagle Biedronka wydaje się być niezmiernie daleko!), owoce dryluje się spinką do koków (panika druga - nie mam spinki do koków!), a dżemy pakuje się do wyparzonych, wysuszonych i gorących słoików (panika trzecia - jak zrobić, żeby słoik był suchy i gorący!). Ale od czego jest Brudna, która przetwórstwo ma w genach.
Ja: Jak zrobić, żeby słoik był suchy i gorący?
Brudna: Co?
Ja: No bo w Internecie napisali...
Brudna: To jakiś wyższy poziom...
Stanęło więc na tym, że cukru sypie się według uznania, a powyższa proporcja zrobi z dżemu słodki ulep. Do drylowania potrzebne są nożyk i łapki, a słoiki wystarczy, że będą umyte, bo potem się je pasteryzuje. Uzbrojona w tę bezcenną wiedzę zabrałam się do pracy. Najpierw zrobiłam garnek kompotu według sprawdzonego scenariusza (włącznie z kipieniem i pozostałymi atrakcjami).
W tym czasie (gdy kompot kipiał, a z radia sączyła się relacja z "Lata z radiem" goszczącego w tym dniu w Kaliszu), drylowałam małe śliwki. Zapominając, że są to - choć małe - jednak śliwki, próbowałam nożykiem wydłubywać pestki z owoców (od strony ogonka - takie pozostałości przeczytanych rad na temat drylowania). Umęczyłam się tak przez dobrych kilka sztuk, po czym nastąpiło cudowne olśnienie przy jakiejś podejrzanej o przechowywanie lokatora - to są śliwki, możesz je rozpoławiać. Łał! Od tego momentu szło już znacznie lepiej, choć i tak mozolnie. Nie pomagały nawet brednie wygadywane w radiu przez jakieś młode kaliszanki, że niby u nas jest mnóstwo imprez i bardzo dużo knajp. Jaka wyobraźnia!
Na drylowanie załapała się też Brudna. Dzięki temu mogłam ulepszyć własną technikę. Potem nastąpiło smażenie, próbowanie, sypanie cukru, smażenie, próbowanie, sypanie cukru...
Ostatecznie garnek dżemu wpakowałam do słoików, wrzuciłam do wody w największym garnku w domu i zapasteryzowałam. Jeden nie chciał się poddać, więc dla pewności wszystkie wylądowały denkami do góry. Amen.
W ramach zadośćuczynienia za dziwne pytania Brudna dostała mały słoik dżemu, opatrzony rękodziełem. Własna inwencja twórcza tak mnie zachwyciła, że dziś pobiegłam do pasmanterii i nakupiłam kolorowych wstążek. Do tego zaopatrzyłam się w serwetki w przesłodkie truskawki. I rzuciłam się na słoiki. Hormony radości przetaczają się w żyłach za każdym razem, gdy patrzę na półkę.
A wczoraj dorwałam wypasione dżiny za genialną cenę i świat też nabrał fantastycznych barw.
W tym momencie dżender umiera śmiercią naturalną, bo przegrywa z kawałkiem materiału i ciemnorudą paćką w słoiku ubranym w serwetkę z truskawkowym deseniem.
P. S.
Słoików jest więcej, ale reszta zamieszka w piwnicy ;-).
kiedy już-już mam pisać przemądrzały komentarz, zerkam na ścianę a tam mam naklejoną kartkę z sentencją "pozwólmy ludziom popełniać błędy:!
OdpowiedzUsuńUwielbiam Twój blog!
Dzięki. Szczególnie za myśl o błędach - pewnie (szczególnie mentalnych) ich tu w bród. Ale - cóż - jaki autor, taki blog :)
Usuńno co Ty, o te słoiki chodziło czyste suche i gorące czyli z piekarnika;))
Usuń