Jak przystało na rasową matkę Polkę, zdarza mi się przespać noc bez przeszkód. Czyli że towarzystwo śpi i niczego przez całą noc ode mnie nie chce. Ta wyjątkowa noc nadeszła z wtorku na środę. Babcia i Kiko posnęli jeszcze zanim zdążyłam zakopać się w kołdrę. Miałam więc wieczór dla siebie, a do snu utuliła mnie błoga cisza. A do tego w środku nocy nikt mnie nie budził: babcia nie chodziła, jęcząc, gubiąc się w mieszkaniu albo zadając pytania natury podstawowej. Kiko nie atakował moich stóp, nie biegał oszalały po mieszkaniu, nie skakał po meblach i nie szeleścił reklamówkami. Szaleństwo. Obudził mnie dopiero budzik. I przez pół dnia chodziłam w zadziwieniu. Szczególnie że tak dobrze było ostatnio zaraz po powrocie z pielgrzymki, kiedy przez pierwsze dwa dni spałam po kilkanaście godzin. Ale to było trzy tygodnie temu...
Żeby jednak za bardzo mi się nie zdawało, wszystko wróciło do normy: babcia chodzi i gada, kot skacze, drapie i galopuje. Zazwyczaj jest tak, że jedno kończy i wtedy zaczyna drugie. Zazwyczaj najpierw babcia się musi wychodzić, a następnie Kiko ma potrzebę, żeby się wybiegać (chyba czeka, żeby babcia nie plątała mu się między kopytami - podejrzewam, że na noc obuwa się w kopyta i dzięki temu może donośnie tupać). Chyba zaczynam się przyzwyczajać. Dlatego noc bez takowych atrakcji jakoś wybija mnie z rytmu.
Oprócz tego, że Kiko z babcią nie dają mi się wyspać, postanowili obżerać mnie z pasztetu z cukinii. Jest to obecnie chyba numer jeden na liście przysmaków w naszym domu. Babcia zajada pasztet razem z chlebem. Kiko dostaje go bez chleba. Rzucają się na niego w oszołomieniu. Nie wiedząc, co zawiera...
W któryś dzień (z rzędu) babcia pałaszuje kanapkę z owym przysmakiem, kot kręci się wokół jej nóg.
Babcia: Co on tak chodzi?
Ja: Bo chciałby ten pasztet. Bardzo go lubi.
Babcia: To daj mu.
Ja: No ok...
Nakładam mu pełną michę i łeb kota ginie w niej natychmiast.
Babcia: A co tam jest, że ona tak je?
Ja [z pewną rezerwą]: Cukinia, inne warzywa [celowo nie wymawiam słowa "marchewka"] i jajka..
Babcia [przegryzając chleb z pasztetem]: Ja bym tego nie jadła...
Także tego. Dobrze, że jedno i drugie nie wie, co "siedzi" w pasztecie. Mniej wiesz, dłużej żyjesz.
Pasztet jednak wielką tajemnicą nie jest, więc...:
3 szklanki startej cukinii
3 (w sztukach) starte marchewki
3 (w sztukach) starte cebule
20 dekagramów startego żółtego sera
1,5 szklanki tartej bułki
0,5 szklanki oleju
2 łyżki masła
4 jajkaDo przyprawienia: sól, pieprz, gałka muszkatowa, bazylia, majeranek.
Co z tym robisz? Ubijasz białka, dorzucasz do tego żółtka i te wymieszane, starte warzywa i pieczesz w piekarniku do godziny w temp. 180 stopni C.
Piecze się w foremkach do pasztetu.
Wiem, zdjęcie by się przydało, ale wszystko już zjedzone...
Ło Matko Polko, co ja mam powiedzieć. Chyba nic innego, niż to, że ja też bym tego nie jadła:)).
OdpowiedzUsuńAle to jest pyszne! Smakuje jak najnormalniejszy pieczony pasztet. Genialne :))
Usuń