Zaczęło się niewinnie. Czas temu jakiś. Zdarzyć się przecież może. Każdemu (do pewnego i od pewnego wieku) zdarzyć się może, że zsika się w łóżko. Nastąpiło to raz i drugi w jakimś odstępie czasu. Spoko. Ale potem nastąpiło trzeci, czwarty i kolejne. Najgorzej, że zazwyczaj nie poinformuje i leży w tym wszystkim do rana (np. włącznie z mokrymi łapciami na nogach, nie wspominając już o ubraniu i prześcieradle)). Na szczęście nie każda noc tak wygląda. Ale rozwiązania pewne trzeba będzie wprowadzić. Bo zimno, więc pranie nie schnie tak szybko w domu, jak na dworze w pełnym słońcu. Szczególnie prześcieradło frote. Albo koc. Więc jest to ważny powód do zadziałania w temacie. Poza tym jeszcze się babcia rozchoruje z tego sypiania w mokrych piżamach. A ponadto obok sikania do łóżka pojawia się sikanie gdziekolwiek się jest. Np. na podłogę w kuchni, do miski albo do kosza na śmieci. To ostatnie nie do końca się sprawdziło, bo sikanie trafiło wszędzie (na kosz, na babcię i na podłogę) tylko nie do kosza.
Zaistniałe zdarzenia nie są wynikiem jakiejś złośliwości. Po prostu z kuchni nie widać światła w łazience. W ogóle nie widać łazienki. To jest pierwszy problem. Z babcinego pokoju łazienkę widać. I tu nie ma kłopotu z orientacją - a raczej jej brakiem (jeszcze...). Ale na okoliczność kaszlu czy z innych nieprzewidywalnych powodów mięśnie potrafią nie zadziałać. Mamy więc, co mamy. Czyli wejście w kolejny etap starości, o którym myślałam, że jakimś cudem nas ominie; że jakoś w niego nie wlecimy na łeb na szyję. A jednak.
Cóż poza tym? Babcia dużo śpi. I to bez prochów. Tak sama z siebie. A Kiko dziś po raz pierwszy wpakował się pod kołdrę. Zima idzie. Takie rzeczy się wie, jak człowiek na co dzień w domu obcuje z fauną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz